sobota, 15 października 2016

Mam dziecko i dwadzieścia lat.

Kiedyś coś głupiego strzeliło mi do głowy, bardzo głupiego. Każdemu czasem takie myśli nachodzą głowę, ale ludzie inteligentni i posiadający rozum, potrafią rozróżnić dobrą od złej decyzji. Mi to zajęło trochę czasu. Trochę za dużo.

Strona główna fejsa, insta, snapy...wszystko zawalone w tym gównie. Wszyscy klęczą, płaczą, robią sobie specjalnie paznokcie, zastanawiając się czy dany kolor będzie pasował i do złota i do srebra, kwiaty, czekoladki, szczere uśmiechy, łzawe filmiki.
Jakaś mania na zaręczanie? Wspólny challange? Czy o co chodziło?

Pierwsze, drugie, trzecie... no dobra czwarte zaręczyny, ale... piętnaste? Ta urodziła, ta z brzuchem, a ta wychowuje z chłopem kota... I teraz pytanie, czy coś jest ze mną nie tak, czy mój facet o tym nie pomyślał, czy może byłabym gównianą narzeczoną, matką żoną, czy on mnie po prostu do chuja nie kocha?! Desperacko, zaczęłam analizować wszystkie za i przeciw mojego pokręcenia. Nie no...chyba nie aż tak żeby takiego wariata odstraszyć...Przyglądając się z dnia na dzień kolejnym zmianom statusów mówię " serio?"
Na szczęście, po głębokich przemyśleniach mówię, nie to nie...

A teraz tak na serio...

Strzeliło mi do głowy, znaleźć sobie prawdziwą miłość...Taką, która nie wymaga zaręczyn, taką, która nie wymaga słów, taką która wymaga czynów, taką prostą, szczerą i najprawdziwszą na świecie. Taką, że choćby się waliło paliło to ona będzie.

Zastanawialiście się kiedyś, gdzie można taką znaleźć i czy to w ogóle jest fizycznie możliwe? No dobra pokażcie mi faceta, takiego wiecie, bez winy, taki ideał...wiem każdy ma inny, ale choćby swój, taki co was nigdy nie zawiódł mimo np. pięciu lat związku, dobra...chociaż dwóch. Nie ma.

Więc do czego można się przytulić, z kim można iść na koniec świata, bawić się, szaleć, płakać, cieszyć i nawet wysrać?

I znalazłam, mam to czego szukałam, mam KOGOŚ kogo szukałam, całe swoje życie. Teraz mnie pociesza, rozbawia, zwyczajnie jest przy mnie i kocha mnie zupełnie bezwarunkowo. I wiem to i to czuję.

Od zawsze marzyłam o psie, ale nikt nie chciał mi go podarować, a jako dziecko nie mogłam przyjść do domu z psem i powiedzieć rodzicom "czy wam się to podoba, czy nie, on tu zostaje". Czekałam całe dwadzieścia lat, by w końcu zadecydować sama za siebie.

Bardzo dobrze, że to oczekiwanie, na spełnienie tego marzenia trwało tyle czasu. Miałam możliwość dojrzeć do tej decyzji i z czystym sumieniem stwierdzić "tak jestem gotowa i mogę to wyzwanie wziąć na własne barki". Na WŁASNE, a jak pewnie byłoby kilka lat do tyłu znając życie, pies byłby na głowie moich rodziców, a nie mojej. Bo komu chciałoby się wstawać rano na spacery, czy sprzątać gówna z dywanu po małym szczeniaku, który jest przekonany, że dywan z długim włosem to świeża zielona trawka. Na pewno, nie małemu dziecku, które też potrzebuje się wyspać i często sam nie umie sobie podetrzeć tyłka, a co dopiero sprzątać psie gówno.

Decyzja o zaadoptowaniu szczeniaka, jest jak wiadomość o pierwszej ciąży. Strasznie się cieszysz, ale też jesteś przerażona. Szczeniak to małe dziecko, tylko jest o tyle trudniej, że nie zakłada się mu pampersa no i nigdy nie nauczy się mówić, więc nigdy nie usłyszysz z jego mordki, mamo kupa/siku. Nie powie też, jak bardzo jest wdzięczny Ci za to, że o niego dbasz, ale z pewnością miłość, jaką będzie Ci ofiarował, wszystko to wynagrodzi.

Stasia. Dwa miesiące i trochę. Nie jest czystym amstaffem, nie płynie w niej błękitna krew, a rodzice nie chodzili po wystawach. Za to, ma serce jak dzwon w dodatku, które bije tylko dla mnie. Nie, nie mam z nią sielanki, mimo tego, że jest naprawdę mądrym psiakiem, a każdy dzień z nią daję taką ilość szczęścia jakiej nie uświadczyłabym przez cały rok, a może i dłużej.

Początek był najgorszy. Kilkukrotne wstawanie w nocy, bo księżniczce chcę się bawić. Sikanie, sranie w najmniej spodziewanych momentach, oczywiście w domu, bo na dworze lodówa i komu by się chciało dupkę wystawić? Na pewno nie Staśce, mimo obfitego owłosienia okolic intymnych.

Teraz jest już lepiej, znamy się całkiem dobrze i wiemy, czego się można po sobie spodziewać. Czasami, któreś kogoś zaskoczy, ale co to byłby za związek pełen monotonni.

Pokochałam ją bezgranicznie i zupełnie bezwarunkowo, jak własne dziecko. Mam swoją miłość, mam dla kogo żyć i dla kogo się poświęcać. Wiem, że jest mi wdzięczna, za wszystko co dla niej robię i wiem, że będzie przy mnie zawsze. Taka miłość i taki związek mi się podoba. Dajemy sobie nawzajem szczęście, a smutki rozwiązujemy wspólnymi spacerami. Jeśli Tobie brakuje szczerej miłości i jesteś gotowa na to, by stać się dla kogoś całym życiem, zapraszam do schroniska, tam czeka na Ciebie wiele spragnionych miłości zwierząt. I gwarantuję, że jeśli dasz mu miłość i poczucie bezpieczeństwa, nigdy Cię nie zawiedzie.






środa, 12 października 2016

Po co łapać króliczka skoro tak przyjemnie się go goni.



Czasami w życiu każdego człowieka zdarza się tak, że wszystko co sprawiało mu ogromną radość już jej nie sprawia, a spełnione marzenia stają się największym utrapieniem jakie mogliśmy sobie sami zgotować.Dlaczego to robimy, dlaczego spełniamy swoje marzenia, skoro tak pięknie jest marzyć ?

Jestem właśnie na etapie - Boże, dlaczego zgotowałam sobie to piekło-
Przechodziłam już przez to milion razy, może też dlatego nie robi to na mnie tak ogromnego wrażenia, jak kiedyś. Wiem, że z każdej beznadziejnej sytuacji jest wyjście, tylko czas musi trochę namieszać.

W poprzednim poście pisałam o tym jaka to ja nie jestem biedna, że miałam listę rzeczy do zrobienia, które chciałam wykonać przez wakacje itd... Wakacje były dla mnie bardzo ciężkim okresem. Jeszcze cięższym niż, poprzedni rok akademicki, gdzie na tym wygwizdowiu siedziałam zupełnie sama, zapłakana, jedząc ciastka z Biedronki, która w tamtym okresie była moją metropolią robienia zakupów. Oprócz biedronki, (bo tylko one są na każdym rogu każdej ulicy w każdym mieście) zmieniło się wszystko, a mianowicie postanowiłam spełnić te wakacyjne marzenia teraz, w tym roku akademickim. No i udało się... słuchajcie, udało się! Leży obok mnie mały zapchlony śmierdziel za którego oddałabym pewnie swoje marne życie. Moja siła napędowa, mój budzik, pożeracz czasu pieniędzy i serca, ktoś kto zmusza największą bałaganiarę do sprzątania o 3 w nocy, i wychodzenia o 6 rano w japonkach i grubym szaliku, bez makijażu na skwerek, na który patrzymy w smutne samotne wieczory. Nie żałuję. Jestem z siebie dumna. Jak dla mnie to wielki wyczyn, że jestem na tyle silna i na tyle zdeterminowana, że podjęłam się wychowania małego szczeniaka. Gorzej niż z dzieckiem, bo dziecko przynajmniej ma pampersa i nie narobi Ci na środku pokoju w nocy, kiedy słodko śpisz. Te aromaty naprawdę stawiają na równe nogi, więc czy może być coś lepszego dla studenta, niż dosadna pobudka ? Może być ! Czas w którym Twoje małe psie dziecko śpi.

No dobrze, to marzenie i jego spełnienie było całkiem trafne, ale co z resztą ? Słuchałam Łony... i tego jak pięknie rapuje, o najprawdziwszej prawdzie jaką kiedykolwiek słyszałam "Więc zamiast spełniać mnie, naucz się cieszyć moim towarzystwem". Nie posłuchałam. Spełniłam wszystko, co do cna. Co do ostatniej kropli. Do trumny ostatniego gwoździa wbiłam. Stało się, no i co zrobisz? Nic nie zrobisz.No i nic nie robię. Piję piwo, patrząc wstecz i zauważając, że to się nie mogło udać.

W momencie kiedy zaczynam odczuwać, ze mój organizm przechodzi w stan " Uwaga upojenie alkoholowe", zdaje sobie sprawę z tego, że mimo oszukiwania, wszystkich i samej siebie, że jest, było i będzie dobrze, nie jest. Kurwa no nie jest. Człowiek nigdy nie będzie zadowolony, z tego co ma. Zawsze będzie coś/ktoś, co zepsuje nasze wyidealizowane marzenia. Zawsze będzie ktoś kto powie "Dziewczyno, za dużo sobie wyobrażasz". Za dużo sobie wyobrażałam, zbyt wiele planów było wyidealizowanych.

Więc kochani, pamiętajcie, że jeśli wasze marzenia nie są proste, a tyczą się ludzi, zwierząt czy czegokolwiek, co ma uczucia, bądź ich nie ma, a mieć powinien, to zawsze, ale to zawsze istnieje możliwość pokrzyżowania waszych niecnych planów. Dlatego lepiej jest marzyć o skoku na bungee, czy poprawieniu jakości swojej głowy w piciu napojów wyskokowych, niż łudzić się, że ludzie będą zważać na wasze uczucia, a już broń Boże nie marzcie o związku jak z filmu, bo to nie ma racji bytu. Nie wiem skąd ludzie biorą, te łzawe historie. Uważajcie na siebie i swoje marzenia. Dobrze jest marzyć. Kiedy przestajesz marzyć, umierasz. Mogę umierać.

Mam wszystko.




niedziela, 11 września 2016

Najgorszy dzień mojego życia.





I tak oto minęło...Całe dwadzieścia lat. Jak jeden długi dzień.
12 września 1996 rok. Przyszłam na świat zupełnie niespodziewanie. Raczej nie twierdziłam, że zostanę tu na długo. Dawałam sobie raczej czas do jakiejś trzydziestki, ale nie dalej. Nie wyobrażałam sobie dnia, w którym będę siedziała w bujanym fotelu opowiadając wnukom jakieś historie z czasów, kiedy moje ciało nie przypominałoby pomiętoszonej przez nich bibuły.

Minęło już dwadzieścia lat, a ja dziś nie wyobrażam sobie nie spróbować bycia najlepszą żoną, matką i babcią na świecie. Wszystko się pozmieniało. Moje myślenie zrobiło sobie wędrówkę w zupełnie innym kierunku. Zmieniłam się sama ja. Z totalnej chłopczycy w typową babę, która potrzebuje bliskości drugiego człowieka, by przeżyć jeden najzwyklejszy dzień.

Czy wstydzę się tego ? Tego, że jestem taką babą ? Że mój facet po drugim piwie wie, że temperatura mojego ciała wynosi tyle samo stopni co Pustynia Lut w momencie pobicia rekordu temperatur przygruntowych. Tego, że wyje na tanich romansidłach i "kurwuje", jak ktoś postępuje tam nie po mojej myśli, a nie daj Boże kogoś zdradza. Tego, że uwielbiam siedzieć godzinami w łazience i oczekiwać od biednego chłopaka, by powiedział chociaż "Skarbie, jak pięknie dziś ogoliłaś swoje nogi" Nie wspomnę już o tym, że pragnę słyszeć kilka razy na minutę jak bardzo mnie kocha.

Nie, nie wstydzę się. Lubię być babą.

Całe dwadzieścia lat zajęło mi dojście do wielu bardzo ważnych rzeczy:
Marzenia się nie spełniają, marzenia się spełnia. To chyba zajęło mi najwięcej czasu. bo tak naprawdę, całe dotychczasowe życie. Do ostatniego dnia sierpnia tego roku, wierzyłam, że niektórzy ludzie mogą nam pomóc w tym dążeniu do wyśnionych przez nas spraw. Nie, nie mogą, jeśli sami nie weźmiemy życia we własne ręce, nasze marzenia będą wisiały tuż nad naszymi głowami, ale nie w zasięgu naszych rąk.

Nie ma co wierzyć w cudze obietnice. Jeśli jesteś osobą, która wierzy w to, że życie będzie dokładnie takie jakie przepowiedziała Ci najebana wróżka z Wrocławskiego rynku, ocknij się. Wylądujesz na manowcach szybciej niż owa wróżka dojdzie do domu. Wierzysz w każdą złożoną obietnicę człowiekowi, mimo iż nigdy żadnej nie dotrzymał ? Witamy w klubie naiwnych, który musi się jak najszybciej rozpaść.

Jeśli sama nie zrobisz małego kroczka ku szczęśliwości, szczęście nie znajdzie kulosów, żeby przyjść do Ciebie. W ostatni dzień szkoły, zrobiłam listę rzeczy, które zmienię i co zrobię żeby wracając tutaj być najszczęśliwszym człowiekiem świata. Lista zawierała tylko 6 myśli. Tylko te 6 małych, malutkich. łatwych do wykonania spraw. Z trudem spełniłam jedną. Jestem blondynką, przynajmniej teraz czuje, że kolor włosów idzie w parze z głupotą jaka towarzyszyła mi przez te 20 wiosenek.

Nie ma co się poświęcać dla ludzi, którzy nie poświęciliby się dla Ciebie. Ciężko tego dotrzymać, kiedy ma się za dobre serce. Cóż, może to i dobrze. Dobrych ludzi brakuje na tym świecie.

Rodzina przede wszystkim.
Wszyscy odejdą, a oni zostaną na zawsze. Mimo wszystko, wierzę, że nie ma matki/ojca który w razie potrzeby nie wspomoże własnego dziecka, choćby słowem.

Nienawidzę dnia swoich urodzin. Nie chodzi już o to, że jestem ten jeden rok zawsze starsza. W każde urodziny, spotykało mnie jakieś nieszczęście. Zawsze w tym dniu towarzyszył mi płacz. Zawsze, ktoś zrobił mi przykrość, zawsze ktoś mnie zranił, zawiódł. Po prostu dla mnie ten dzień to mój osobisty 13 piątek. No i rozczarowanie od 4 roku życia, że w ten dzień nie słyszałam pisku małego pieska zza kanapy w dużym pokoju. Zawsze po przyjściu ze szkoły, biegałam po całym mieszkaniu z nadzieją, że rodzice spełnili moje dawno obiecywane marzenie, niestety.
Oczywiście to nie jest tak, że jestem rozczarowana tym dniem bo życzę sobie gruszek na wierzbie. Wystarczy tylko poczucie "Dobrze, że jesteś".
Z roku na rok chyba coraz bardziej obawiałam się tego dnia. Już od 13 września trzepałam portkami o kolejny raz. Czekałam tylko, żeby ten dzień nadszedł i jak najszybciej minął, ale nie... ciągnął się jak flaki z olejem... Chyba już sama się trochę do niego uprzedziłam, ale jakoś lepiej mi z tym.

Wiecie, ja odkąd tylko zorientowałam się, że kartki z zeszytu nie są do jedzenia, w czyjeś urodziny sprawiałam, by ta osoba była, choć na ten jeden dzień szczęśliwa. Pisanie wierszyków, montowanie łzawych filmików, robienie prezentów o 6 rano za ostatnie uskrobane pieniążki. Torty, balony i takie inne. Wszystko byleby ktoś poczuł w ten dzień "Jestem dla niej wyjątkowy, mam dla kogo być". 
Szanujcie i celebrujcie każdy dzień. Każdy uśmiech niech będzie dla was kopem do działania, a każda wylana łezka nauczką.

Trzymajcie kciuki za dzisiejszy dzień, obym wyszła z niego cało. Chociaż to już dwadzieścia lat... może być ciężko bo już w kręgosłupie łupie.










niedziela, 12 czerwca 2016

Można ? Można. Pupa wizytówką.

Mamy niedziele, więc to idealny dzień, żeby zmotywować wasze rozleniwione dupska ! Dobry wieczór!

Ci co obserwują mnie na instagramie, doskonale wiedzą, że wahałam się czy aby na pewno dodać to zdjęcie. Jedni mówili, że dodaj bo na pewno zmotywujesz innych, a drudzy wręcz przeciwnie. Jednak potrafię to świetnie wytłumaczyć.

Po pierwsze nie mam gołej dupy
Po drugie zapraszam na wakacje nad polskie morze. Z pewnością taka loszka będzie chodziła po piaszczystym wybiegu.
Po trzecie, jestem dumna i nie zawaham się tego zatrzymać w sobie.

Zawsze myślałam, że mój tyłek do najgorszych nie należy. Nosiłam go całkiem dumnie, dziarsko wskakując w opięte leginsy. Jednak pewnego dnia, pomyślałam sobie, że jest dobrze, ale czemu nie mogłoby być lepiej ? Wiec ruszyłam w poszukiwanie odpowiedniej motywacji. Daleko szukać nie musiałam.

Mel B, kobieta która poruszy każdy tłusty zad z fotela. Ruszyła i mój. 10 minutowy trening pośladków. Te słowa, po pierwszych trzech treningach wywoływały u mnie śmiech rozpaczy. Uwierzcie mi, że dla osoby, dla której od pewnego czasu najcięższym ćwiczeniem było schylenie się do najniższej półki lodówki, było to istną męczarnią. Pierwszy trening wykonywałam z jęzorem na plecach. Było mi strasznie ciężko. Byłam pewna, że to pierwszy i ostatni raz. Po skończonych męczarniach wskoczyłam tylko do wanny napełnionej cieplutką wodą z kabanosem w ręku. Popluskałam się, pojadłam i położyłam się spać. Nie usnęłam. Wpadłam na totalnie głupi pomysł, a mianowicie, że będę się tak męczyła codziennie. Ustaliłam, że za 3 tygodnie (jak się okazało, cholernie długie tygodnie) sprawdzę efekty. Jeśli nic się nie zmieni, wracam do jedzenia kabanosów i osiadłego trybu życia, a jeśli się zmieni, wrzucę tu zdjęcie swojego dupska.

Jak obiecałam tak zrobiłam. Nie stosowałam żadnej diety, bo do maciorki mi jeszcze tyci brakuje. Jadłam wszystko, jak lubię i kiedy lubię. 3 tygodnie, bez żadnych wymówek, beż żadnego odpuszczania.
Po pierwszym tygodniu, stało się to już dla mnie nawykiem. Tak weszło mi w krew, że pewnej nocy potrafiłam obudzić się o pierwszej, zeskoczyć z łóżka i zacząć pompować swoje pośladki (jak to pięknie nazywa moja dręczycielka). Po tych kilkudziesięciu treningach, które trwały zaledwie po 10 minut, pokochałam tą kobietę. To co mówi znam już na pamięć i zamiast gorzkich łez wylewam tylko słony pot, śmiejąc się sama z siebie, że to co robię przez tą chwilę tak bardzo podnosi mnie później na duchu.

Nie chcę wam świecić tyłkiem przed oczami, by pokazać jaki to on nie jest krąglutki. Chcę wam się pochwalić, że coś tam zdziałałam. To nie koniec, z pupą będę jeszcze walczyć, bym była z niej całkowicie zadowolona, a od dziś dokładam sobie 10 minutowy trening brzucha. Efekty zobaczycie wkrótce. Do lata, jeszcze troszkę czasu, więc wy również możecie się za to zabrać. Trzymajcie mnie ! ;)


poniedziałek, 6 czerwca 2016

Nieudany związek z Dominikiem?

Pisałam zupełnie innego posta w momencie gdy ktoś zadał mi jedno proste pytanie. Brzmiało ono mniej więcej tak " Ile Ty już jesteś z Dominikiem ? O ile się nie mylę, to już ze dwa lata co? ". Po tym pytaniu rzuciłam wszystko i przegrzebałam każdy możliwy zakątek z naszymi wspólnymi zdjęciami z myślą, że jakimś cudem dojdzie do mnie, że rzeczywiście te dwa lata już minęły. Te wszystkie zdjęcia, przywołały tyle wspomnień. Miłość to dziwna sprawa. Pamiętam pierwsze dni i pierwsze spotkania, które wywołały u mnie tony radości. Pamiętam również smutki, bo w każdym normalnym związku i takie się zdarzają.

Nasz związek na początku przypominał bajkę. Normalnie czułam się jak obudzona pocałunkiem przez księcia. Tyle, że wśród 12 krasnoludków. Albo jak Shrek...w sumie to chyba bardziej pasuje. Taki Shrek i Fiona, tylko role odwrócone. Ja byłam tym ogrem, a on tą ogrzycą uwolnioną z zamku. Myślę, że większość z was wie o czym mówię, bo kto się raz bez pamięci zakochał...
Dostawałam miliony kwiatów, prezentów, przez które nie wiedziałam jak się zachować, buziaczków i ciepłych słów. Tyle komplementów ile dostałam od tego jednego człowieka przez te dwa lata, to naprawdę...niezliczona ilość. Dominik spokojnie mógłby napisać jakieś poradniki "Jak omamić potencjalną partnerkę w ciągu godziny", "Jak za pomocą uśmiechu cofnąć, każde wypowiedziane słowo", " Jak rozkochać w sobie rodziców dziewczyny, czyli stabilna pozycja w przeciwnej drużynie" i oczywiście " Jak gryźć rękę, która Cię karmi". Dominik wszystkie te techniki ma w jednym paluszku.
Nie miałam ani chwili na nudę, cały czas dbał o to byśmy mieli jakieś ciekawe zajęcia. Choć tak naprawdę, wtedy wystarczyło mi, że zwyczajnie był obok. Robiliśmy sobie wycieczki nad wodę, kocyk, piwo i pyszne jedzonko. Najlepsi przyjaciele. Rozmawialiśmy o wszystkim, od motoryzacji, po najlepsze dupeczki w naszym mieście, chodziliśmy razem na zakupy, myliśmy swoje samochody, pomagał w wyborze kosmetyków. gotowanie, śpiewanie, sranie, wszystko dosłownie wszystko razem. Jeden dzień rozłąki i odczuwaliśmy jakąś pustkę, dzień bez siebie był dniem straconym.
Piękna historia prawda ? Pozazdrościć ?

Wszystko ma też swoją ciemną stronę. Mimo setki zdjęć, z najsłodszymi wymyślonymi podpisami na instagramie czy fejsie, pod którymi komentarze były tak samo słodkie jak nasze buźki wtulone w siebie na owych fotografiach, nie było kolorowo.
Idealni, najlepsza para, uwielbiam was, najlepsi, idealnie do siebie pasujecie itd itd... Słodko to wygląda, ja wiem, ale po każdym zdjęciu mogę rozpoznać czy w danej chwili byłam szczęśliwa, czy zwyczajnie zagryzałam zęby.
Faceci i baby to świnie. Ranimy się na każdym możliwym kroku, umyślnie i nie umyślnie, często nie zważając na konsekwencje.
Tak jak mówiłam, w każdym związku pojawiają się kryzysy. Większe, mniejsze. My mamy za sobą już chyba każdy gabaryt problemów.
Pamiętam, jak często musiałam go wspierać, mimo tego, że pomysły były całkowicie durne, jak np. wyjazd do disco staru, gdzie jadąc zostawiłam rozum w domu a zabrałam ze sobą tylko serce. Wiedziałam, że w razie niepowodzenia, wszystko będę musiała przyjąć na własne barki. Silna ze mnie kobieta, ale smutku swojego faceta jakoś znieść nie mogę, tym bardziej jak widzę jego zaangażowanie i krętactwo w tym wieśniacko durnym gównie.
On również mnie wspierał, w moich durnych i kompletnie nieprzemyślanych pomysłach. Kiedyś zamarzyłam sobie mieć psa, którego koleżanka znalazła na klatce schodowej związanego w reklamówce, mimo tego, że już jednego mam, mieszkam w bloku, a ten pies byłby co najmniej duży... Pojechał po tego psa po moim jednym telefonie, zabrał go dla mnie a rodzicom powiedział, że to prezent na mikołajki. Takich sytuacji był cały ogrom.
Przestało nam się układać. Po roku czasu, coś się zepsuło, kilka głupich rzeczy i nie potrafiłam poskładać się na nowo. Było mi ciężko, a jeśli mi jest ciężko, to i on cierpi jak przy wrednej kobiecie przystało. Nasz związek ze związanego drutem kolczastym zaczął rdzewieć, zaczął zgrzytać. Już mówię, nie no nie, kolejna prożka. Trudno pomyślałam, i robiłam wszystko by serducho poszło się troszkę pobawić z rozumiem. Nic z tego, zakasaliśmy rękawy i znów wszystko było w porządku. Już nie cudownie, ale było ok. Ja kochałam jego, a on mnie.
Ale po co ma być wszystko w porządku? Zero nudy, czyli znów problemy. Tym razem się załamałam, poddałam się zupełnie. Przestało mi zależeć.
Nie dostrzegałam już, tych małych rzeczy jakie dla mnie robił, widziałam je na tyle, na ile pozwalały mi te przykrości jakie mi wyrządził. W pewnym momencie, największy twardziel pęka. Tak pękłam i ja. Zupełnie. Na pół i jeszcze raz na pół. Lecz mimo tego, że ta jedna część mnie siedzi z załamanymi rękoma, to ta druga, kiedy czuje miłość, wie że może wszystko.

To jedno głupie pytanie, jakie zadał mi jeden z najmądrzejszych przyjaciół świata (Dziękuję Tomuś) odwróciło mi wszystko do góry nogami.

To już dwa lata, dwa lata, ciężkiej pracy nad tym, by wspólnie osiągnąć to o czym powtarzamy od dawien dawna, czyli "On/a albo nikt". Dwa lata, dla jednych długo, dla drugich krótko. Osobiście dla mnie to jak jeden długi dzień, pełen szczęścia, ale i rozczarowań, pełen radości, ale i żalu. Pełen zgrzytów, ale po brzegi wypchany miłością, którą tak często jest trudno okazać kiedy serducho jest pokiereszowane. Nadal kocham najbardziej na świecie i nadal żyje w przekonaniu, że drugiego takiego nie ma. Prawdziwej miłości nic nie złamie chyba, prawda?
Czy warto się starać, zagryzać te zęby do zdjęć i często pozorować to, że uwielbiasz przyprawioną jajecznicę, cygańskie rytmy i prace z kosiarką ? Kiedyś wam o tym powiem, a tymczasem...



Dbajcie o siebie, bo "nigdy nie wiadomo mówiąc o miłości czy pierwsza jest ostatnią czy ostatnia jest pierwszą". I pamiętajcie, że drugi człowiek, też się może w którymś momencie zgubić. Najważniejsze to odnaleźć się na wspólnej drodze.

Podsumowując. Nie jesteśmy idealni, w naszym związku też nie ma sielanki całodobowo. Mamy problemy jak wy wszyscy, ale staramy się je zwalczać. Trzymajcie za nas kciuki, tak jak ja trzymam za was. Jeśli się trochę męczycie, to warto. Warto bo nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Trzymajcie się !










sobota, 14 maja 2016

Koło wzajemnej adoracji. Będziemy sobie robić dobrze.

Pewnie wielu z was zastanawia się, po co się tutaj tak uzewnętrzniam. Po co zamieszczam tu te wszystkie wpisy. W internecie pojawia się coraz więcej rzeczy, które nas dobijają, a nie pomagają wychodzić nam z dołka. Ludzie coraz częściej używają internetu tylko po to, by móc kogoś zdołować, wyśmiać i obrazić. Każda uruchomiona strona próbuje przekupić nas pięknymi ciałami modelek i modeli, kusi nas seksem i pięknem, niestety najczęściej całkowicie sztucznym. Każdy chce być lepszy od drugiego, dlatego ludziom ciężko jest być sobą. Nasze kanony piękna zmieniają się wraz z postępem zdjęć na instagramie. Nie wiem, jak wy, ale ja nie chcę takiego świata.
Po kilku dodanych postach ilość wiadomości przychodzących była coraz większa. Największe poruszenie pojawiło się wraz z postem o depresji. Ilość wyświetleń była zaskakująca, a wiadomości jakie do mnie pisaliście szokujące. Poczułam się wtedy jak superbohater, który właśnie uratował wiele osób przed smutkiem. To uczucie było nieziemsko przyjemne i sprawiło, że chcę więcej i więcej.
Jestem niewyobrażalnie wrażliwa. Wyobraźcie sobie najbardziej wrażliwą osobę na świecie i pomyślcie sobie, że ze mną jest jeszcze gorzej. Choć w większości przypadków mam dobrą minę, w serduchu często mam rewolucje.Wy też tak macie, doskonale to rozumiem. Jesteśmy tylko ludźmi, którzy prędzej czy później będą potrzebowali podtarcia dupy przez kogoś innego.
Wiem co to znaczy nie mieć wsparcia, wiem co to znaczy nie potrafić mówić o własnych problemach, wiem co to znaczy obwiniać się za wszystko co dzieje się wokół nas. Pisząc tu te bzdury mam nadzieje, że ktoś się uśmiechnie, że ktoś utożsami się z tym co pisze i będzie wiedział jak postąpić ze swoim utrapieniem, że komuś zwyczajnie zrobi się lepiej.
Mnie nie miał kto potrzymać za rękę, każdy uważał, że dramatyzuje, że wymyślam sobie problemy. Bo jak mała dziewczynka może mieć problemy ? Przecież rodzice  są i  kochają, niczego nie brakuje, a świat stoi przede mną otworem. Jednak to wcale nie było pocieszające. Nie wystarczało mi samo mieć i być. Nie satysfakcjonowały mnie pieniądze, a prezenty liczyły się tylko te od serca. Zawsze wolałam czuć miłość drugiego człowieka, niż dostać pusto podarowany prezent.
Będąc na samym dole, zaczęłam się wspinać na sam szczyt, ciągnąć za sobą rodziców. Pewnie pomyślą " Boże na jaki ona nas szczyt ciągnie ? Chyba nie na szczyt swojego lenistwa !". Wiem, że gdyby nie moja determinacja, wszystko potoczyłoby się zupełnie inaczej.
Z miłości do nich wzięłam życie w swoje ręce. Po bardzo długim i trudnym czasie nadal jestem i nadal wdrapuję się do góry. Jest ciężko, ciągle coś mnie cofa do tyłu, ale nie poddaje się i przebieram kopytkami jeszcze żwawiej.
Chcę wam pomóc, chcę być dla was koleżanką dobra rada. Chcę, żebyście czuli jakbyście znali mnie od zawsze. Chcę byście mieli to oparcie, którego ja potrzebowałam. Bo rodzice, rodzeństwo dziadkowie, czy przyjaciele często nie wiedzą jak pomóc, albo my zwyczajnie wstydzimy się ich o to poprosić. 
Chętnie powspominam tutaj swoje dobre i złe chwile. Ja potrzebuje wygadania się, a wy potrzebujecie wiedzieć, że problemy są różne, ale większość z nas ma dokładnie takie same. Bardzo cieszy mnie to, że jednak lubicie to czytać. Buziaki ! Ja wspieram was, a wy wspieracie mnie !








sobota, 30 kwietnia 2016

Kim chcę zostać. Dom pogrzebowy, produkcja filmów porno, dziennikarka. Tysiąc sposobów na życie.

Nigdy nie wiem jak zacząć...naprawdę, to największy problem pisania tutaj, bo jeśli chodzi o resztę to już jakoś płynie i się na to aż takiej uwagi nie zwraca. Mówię cześć i przechodzę do rzeczy.

Przez moją głowę przemknęło już setki pomysłów dotyczących tego co chcę w życiu robić. Pomysły były różne, od tych pospolitych, do tych najbardziej absurdalnych. Jak to jest, że jestem tu gdzie jestem ? Czyli w sumie nadal w ciemniej dziczy, jednak już z konkretnymi planami na przyszłość. Do tych, którzy zupełnie nie wiedzą co dalej, czyli szczególnie do biednych tegorocznych maturzystów. Wrzucamy na luz. Uwierzcie mi, że po tym roku, wasze życie w miarę się ustabilizuje, najważniejsze to wybrać teraz kierunek który rzeczywiście wam gra w duszy.

To może ja zacznę od początku.
PIOSENKARKA(standard)- Mała pulchna Anitka, poza tym, że jedzenie było moją główna pasją, która jako jedna z nie wielu została ze mną do dziś, kochałam śpiewać. Kochałam to całą dużą sobą, śpiewałam na każdym kroku, w domu, w drodze do sklepu, w sklepie, w aucie, w kościele - wszędzie. Rodzinkę również mam umuzykalnioną, dlatego nigdy nie krzyczeli na mnie " zamknij ryja " tylko, dzielnie znosili moje wielogodzinne piski. Mama śpiewała w chórze i łazience, a tata grał na gitarze, akordeonie, klawiszach i nerwach. Nie możliwym byłoby zapomnieć o babci, która zrobiła ze swojego domu mały teatr dla ukochanych wnuczków. Byliśmy tam non stop. Mieliśmy własne zeszyty z tekstami piosenek i śpiewaliśmy tak tam co niedzielę. Babcia była zachwycona, bo kochała muzykę i swoich wnuczków, a my cieszyliśmy się kiedy mogliśmy wywołać uśmiech na twarzach naszych słuchaczy. Najgorsze nastąpiło wtedy, gdy wyczerpałam cały repertuar... i śpiewałam piosenki po swoim wymyślonym na poczekaniu angielskim. Poszłam do szkoły, tam zaczęłam śpiewać na akademiach, jakiś konkursach, więc czułam się w miarę spełniona.
SPRZEDAWCA(standardx2)-
Zaczęło się to od zabaw lalkami z moim tatą. Jako, że bardzo kochał swoją córeczkę, nie mógł pozwolić jej nawet na chwilę nudy. No, ale jak dorosły facet ma się bawić lalkami... Tak więc rozbierałam lalki do naga, urywałam im głowy, ręce, nogi, i udawaliśmy, że są to zwykłe kurczaki. Tata wyciągał kasę z portfela, a ja handlowałam ludzkimi zwłokami. Może stąd się wzięło moje kolejne marzenie czyli praca w
ZAKŁAD POGRZEBOWY- Zanim jednak zamarzyłam być Panią Śmierci, chciałam zostać lekarzem, który będzie pomagał wszystkim tym których boli brzuszek, ale stwierdziłam, że nie chce mi się tyle uczyć, a zakład pogrzebowy to w zasadzie taka ostatnia pomoc, więc w ogóle super.
AKTORKA - bardzo chciałam grać w teatrze. Moje marzenie do dnia dzisiejszego. Gdyby nie moja mama, która kazała mi myśleć racjonalniej, pewnie wylądowałabym w szkole aktorskiej. Moim jedynym pocieszeniem było granie w kołach teatralnych i teatrze w miejskim centrum kultury.
DIETETYK SPORTOWY - To już były ambitne plany, które niestety, bądź stety spaliły na panewce.
PRODUKCJA FILMÓW PORNO - To akurat dość śmieszna historia. Kiedy byłam mała, moi rodzice koniecznie chcieli bym wierzyła, że dzieci biorą się z główki kapusty, a nie z zupełnie innej główki jak się okazuję. Kiedy oglądaliśmy wspólnie jakiś film, w momencie gdy ktoś chociażby zaczynał się całować, oni od razu zmieniali kanał, albo zakrywali mi oczy. Myślałam sobie wtedy " Boże co tam się dzieje" zastanawiałam się, dlaczego oni tak robią. Było to dla mnie co najmniej dziwne i niezrozumiałe. No i wiecie jak to jest - internet świątynią wiedzy. Pierwsze dni internetu i Anitka czuła, że od teraz może wiedzieć wszystko. Więc zaczęłam słuchać piosenki Piotrka Rubika. Rodzice wyszli do pracy, a ja siedziałam i szperałam po tym internecie jakbym nawet telewizora nigdy nie miała. No i masz... zaczęły wyskakiwać mi jakieś gołe baby. No co ładna figura jakieś plastikowej lafiryndy z wielkimi balonami, powiedziałam fuj i jechałam dalej. Coś mnie tknęło, tak mnie tknęło, że wróciłam i kliknęłam w tą babę. Stwierdziłam, że wszystkie zagadki zostaną odkryte i w końcu będę wiedziała co takiego jest w tym, że lepiej na to nie patrzeć. No i już wiedziałam. Wiecie na filmach puszczanych w telewizji wydawało się to zupełnie inne, a to co zobaczyłam na tej stronie dla dziecka było wręcz zaskakująco- szokujące. Myślało się, że seks to uwieńczenie miłości miziu tu miziu tam, buziaczek numerek i do spania...oj myliłam się. Wystraszyłam się. Wiecie głośniki na ful i te sprawy a tu jakieś jęki na cały blok. Jak nigdy w życiu nie bluźniłam tak wtedy krzyknęłam "osz kurwa " i rzuciłam się na myszkę (tą od komputera) i starałam się to wyłączyć. Ale tu jakieś reklamy, tu kolejne jęki, tu jakieś wirusy, mówię zajebiście, napiszą do moich rodziców, że oglądam jakieś porno ! Zresetowałam komputer i powiedziałam sobie, oni nie wiedzą co to jest miłość, oni psują ludziom wizerunek miłości, ale jak będę duża to zostanę reżyserką takich filmów i pokaże im co to znaczy miłość. No, obecnie filmów porno jest więcej niż ludzi na ziemi, zresztą po co włączać porno skoro idzie się na imprezę, a tam dziewczyny zupełnie za darmo rozchylają nogi. Z romantyzmu można postawić drina, ale po co się... ;) Rodzice do dziś nie wiedzieli o moim występku, ale czytając im to mogłam zaobserwować zszokowane miny ;)
BOKS - kolejna pasja, przekazana przez tatę. Codzienne wspólne oglądanie walk, sprawiło że zamarzyłam stanąć na tamtym miejscu. Tata widząc, że jestem silna i nie poddaje się nawet przy krwotokach z nosa stwierdził, że odda wszystkie pieniądze, a żebym tylko zaczęła walczyć. Kiedy moja mama to usłyszała, mogłam się wykazać i dzielnie bronić Tatę przed ... pod okiem. Boks wiąże się z wycięciem chrząstki w nosku, więc stwierdził, że jestem zbyt piękna na to by się poddać takiemu zabiegowi i chodzić z limami pod okiem. Nie byłam piękna... byłam mini chłopcem i idealnie nadawałam się do tego sportu, po prostu okazało się, że moja mama jest bardzo dobrym bokserem umysłowym.
DZIENNIKARSTWO - i na tym zakończyły się moje poszukiwania. Wymarzone studia, wymarzone miejsce i wymarzeni wykładowcy, którzy sprawiają, że z dnia na dzień apetyt rośnie. Teraz mam okazję uczyć się od ludzi, którzy nie mają do przekazania suchej wiedzy, którą trzeba wklepać na blachę i przelać na papier przy zaliczeniu, tylko od ludzi, którzy w tym siedzą. Tam uczę się wszystkiego w praktyce. Wizyty w radiu prace z kamerą i cała masa wiedzy. Nie mówię już " To bez sensu, to mi się nie przyda ". Wybrałam najlepiej jak mogłam łącząc wszystkie powyższe zawody. Chcę zostać prezenterem radiowym, będę pomagać ludziom wywołując u nich uśmiech, jak trzeba zaśpiewam, mogę też grać, i sprawiać ze stanie wam dęba - włos, a to wszystko przez mój głos.

Przewinęły się też jakieś tancerki, modelki, ale za bardzo lubię jeść, weterynarze itd... Było wszystko, więc nie obawiajcie się mętliku w głowie, tylko szumu w sercu.

Najlepiej robicie to, w czym czujecie się najlepiej.Kierujcie się sercem w wyborze swojej drogi, a na pewno będzie właściwa. Marzenia się nie spełniają, marzenia się spełnia.









sobota, 19 marca 2016

Zazdrość + plus maść na ból dupy gratis




Wiosna ? Obecna ! Piękne dziewczyny ? Obecne ! Przystojniaków też nam nie brakuję. Zazdrośnicy ? ...Nie ma ? Nie ma zazdrośników ? Jak to ? No halo... bez jaj, zazdrośnicy rączki w górę ! O jeju, ale was się tu nagromadziło...
A Pani ? Pani nie jest zazdrosna ? Czemu ? Nie ma pani faceta ? Ma ? No to jest Pani zazdrosna i to może najbardziej z wszystkich tu zgromadzonych....

Zazdrość. Słuchajcie nie ma się czego wstydzić, to pojęcie znamy doskonale wszyscy, bo do cholery, każdy z nas miał okazje poczuć to coś. Cholernie niemiłe uczucie, obrzydliwe wręcz, wiążące się z ciarkami, odruchami wymiotnymi, wściekłością, bólem brzucha i bólem DUPY. Zazdrościmy wszystkiego... od włosów, po motory, przez większe cycki, mniejsze cycki, przez powodzenie, po kształtną dupę, przez kaloryfer i przez inne góry i doliny. Jak tak teraz myślę, to mam wrażenie, że faceci jakoś mniej się z tą zazdrością afiszują (Kochanie, nie...nie mam na myśli Ciebie) Dziewczyny, myślę, że my jakoś bardziej jesteśmy takie... zazdrosne, mimo, że częściej w tą zazdrość kogoś wpędzamy.

Jeśli chodzi o zazdrość materialną, to jest tylko jedna recepta. Jeśli jakaś dziewczyna ma lepszą dupę od Ciebie, a jak ją widzisz to masz ochotę nóż jej wbić w ten jej zajebisty tyłek, to zamiast brudzić swoje delikatne rączki, zwyczajnie popracuj nad swoim tłustym zadem. Jeśli jakiś chłopak ma lepszy brzuch od Twojego obrośniętego tłuszczem bebzola i bardzo Ci to przeszkadza, bo Twoja dziewczyna przegląda namiętnie jego zdjęcia, to odstaw schaba, idź na siłownie zrób tam co trzeba i dziewczynę też sobie wymień bo jak kocha to mówi "Józek ale, żeś się spasł, chodź poćwiczymy razem :> ", a nie... Jeśli chodzi o cycki i inne problemy z wielkością czegokolwiek, no to wiadomo... nic się nie da poradzić bez ingerencji czegoś tam, ale zawsze można to pokochać i zaakceptować. Masz słabe cysie, to chociaż tyłek miej dobry ;)  Żarty żartami, ale my naprawdę mamy takie problemy ! Co więcej zamiast sobie z nimi radzić, to ciągle je przeżywamy.

A co z zazdrością w związku ? Z tym ciężko sobie poradzić, uwierzcie mi, że wiem o czym mówię. Przez długi długi czas się z tym zmagałam. Miałam to o tyle utrudnione, że mój chłopak obraca się w takim, a nie innym środowisku i chcąc nie chcąc, nie dało się obejść bez śliniących się na jego widok dziewcząt... Mieliśmy przeróżne sytuacje, niektóre sprawiały, że wściekła byłam na jego samego mimo, że nie był niczemu winny. W pewnym momencie stało się to chorobliwe. Uwierzcie mi, że patrzenie na to jak niektóre dziewczyny potrafią zachowywać się wobec faceta, nawet w obecności jego dziewczyny, jest...wkurwiające. Maślane oczka i wypięta dupa to standard. Swoją drogą co trzeba mieć w głowie żeby tak robić ? Stoczyłam wiele wojen sama z sobą, aż doszłam do wniosku skąd się to wzięło, a wzięło oczywiście z poczucia własnej wartości. Większość problemów bierze się właśnie z tego jednego głupiego powodu. Co gorsza nie tylko ja byłam zazdrosna, mój samiec alfa również i to było takie błędne koło. Jedna sprzeczka z jednej strony druga z drugiej. Najlepszy moment dla mnie, a najgorszy dla niego, nastąpił wraz z moim wyjazdem na studia. Nagła rozłąka, gdzie wcześniej widywaliśmy się każdego dnia wydawała się być gwoździem w trumnie naszego związku. Wyjechałam. Poczułam się nieco lepiej, starałam się przetłumaczyć sobie wszystko na chłodno, czemu tak się dzieje, czemu ta zazdrość odgrywa tak kluczową rolę i czemu te dziewczyny tak się zachowują. Jednak u niego nic się nie polepszyło, co więcej znacznie się pogorszyło. Pierwsze miesiące to była seria tłumaczeń i pokazywania, że nie ma się o co martwić... Ale mi też już brakowało sił... nie poddałam się. Chyba oboje widzieliśmy, że to już nie jest dobre. I tylko we dwójkę zdołaliśmy pokonać to wszystko.

Kurczę, on mnie naprawdę kocha. To On jest przy mnie każdego dnia, nie ważne czy jest wszystko w porządku czy nie. To mnie przytula po każdej granej imprezie i to ja jestem jego oczkiem w głowie i mam tego całkowite poczucie. To ze mną się kłóci i ze mną się godzi, a wcale nie musi. To mi mówi całą masę komplementów i to ze mnie się śmieje...że locha, ze boczuś, że pani psycholog, że oferma i takie tam, mówi to wszystko, a i tak kocha. To do jasnej cholery co ja mam się martwić o jakieś lafiryndy, które nie potrafią sobie znaleźć równie fajnego faceta...

Więc wyginajcie się, uśmiechajcie się, bo to naprawdę świetny chłopak i w dodatku MÓJ !

Do reszty zazdrośnic... warto? Warto psuć sobie związek, humor i urodę ? Jak będzie chciał to i tak się będzie podniecał, że jakaś dziewczyna wzdycha na jego widok... Jak będzie chciał, to i tak spojrzy na jej tyłek jeśli tylko będzie miał na to bezpieczną możliwość... Ale jak kocha, to będzie chciał tylko Ciebie. A do Zazdrośników, baby takie są, że muszą być w centrum męskiego zainteresowania...bo byłyby chore ! Dlatego, Twoja dziewczyna, będzie Ci mówiła, o tamten się na mnie spojrzał,a tamten powiedział to, a ten to się chciał ze mną umówić...a wiecie czemu ? Żebyście dali jej buziaka i powiedzieli, że jest piękna, stąd te spojrzenia...ale na szczęście jest tylko wasza i tylko wy kochacie ją taką jaka jest naprawdę, z jej wadami i zaletami.Wiadomo, jakiś cień zazdrości zawsze był jest i będzie, ale wszystko w granicach ZDROWEGO rozsądku !

Ale słuchajcie, jak druga połówka ma was w dupie i oczy dookoła głowy, to nie dajcie się jej nabawić skrętu karku !
Oko za oko, w mordę za przykrość !
Nie dajemy sobie powodów do zazdrości, bo kto pod kim dołki kopie... ;)

































niedziela, 13 marca 2016

Before/After Wstyd się przyznać/Trudno poznać





Widzę, że poprzedni post, bardzo wzbudził wasze zaciekawienie. Kochani ja nie mam depresji, to był tylko taki tytuł nawiązujący do współczesnych problemów. Także spokojnie, nie jest jeszcze aż tak źle ze mną ;)

Słuchajcie, ostatnio na instagramie i nie tylko zaczęły pojawiać się zdjęcia dziewcząt, z przed kilku czy kilkunastu lat i z teraz. Bardzo mi się to spodobało, bo to taka wzajemna motywacja. Ja również postanowiłam przeszperać stare zdjęcia. No chyba się troszkę pozmieniało.
Od małego byłam raczej mini pulpetem, raz mniejszym raz większym, w zależności od tego jak się ukulałam. Będąc w podstawówce jednak, miałam troszkę więcej ruchu. Zajęcia taneczne, wf i spędzanie całych dni na dworze. W gimnazjum się to zmieniło. Przeszłam na osiadły tryb życia. Komputer, czipsy, fast-foody, obiadki za trzech. Tak spędzałam całe dnie, więc jak można się domyślić rosłam w tempie zastraszającym...i to w cale nie w wzwyż, a w szerz. Doszło do tego, że ważyłam naprawdę dużo...bo 76 kilo. Jestem wysoka, jednak to dużo za dużo nawet jak na mój wzrost. Czułam się okropnie, ale nie mogłam przestać jeść.
Wysoki pulpet, w okrągłych okularkach... wyglądałam tragicznie. jeszcze w dodatku uwielbiałam eksperymentować z włosami, więc ścinałam je co jakiś czas pogarszając sprawę... Bo wiadomo im dłuższe włosy tym szczuplej wyglądasz. Najgorsze przyszło wtedy, kiedy Małgorzata Kożuchowska ścięła  swoje włosy, co to była za metamorfoza ! Byłam tak zafascynowana, że postanowiłam ściąć również swoje... praktycznie na chłopaka. Boziuchny, wieś tańczy i śpiewa... Twarz miałam okrągłą, jak księżyc w pełni, jak to określał mój kochany tata, dupę jak Kim Kardashian, a nogi jak dwie parówki. Moje przyjaciółki, zawsze wyglądały pięknie...szczupłe, ładnie ubrane, a ja zawsze gruba i ubrana jak wieśka, bo wszystko leżało na mnie jak... nawet ciężko znaleźć określenie.
Porażka !
W połowie gimnazjum się obudziłam. Postanowiłam, że to czas by w sobie coś zmienić. No to jak zwykle, nie znając instrukcji obsługi swojego ciała, zaczęłam stosować głodówki, jakieś durne cud diety. Ale wiadomo, z jednej strony dieta cud, a z drugiej budka z kebabem, a że kroków kilka do przejścia to się pofatygowałam do tej budki zwanej rajem.
Nadszedł dzień, że powiedziałam dość, te diety cud nie pomagają, co więcej chyba jeszcze bardziej mi szkodzą, więc zabrałam się za czytanie. Dowiedziałam się najważniejszych rzeczy dotyczących zrzucania zbędnych kilogramów i zaczęłam działać. Teraz zamiast spędzania czasu przy komputerze z jedzeniem w ręku, jeździłam na rowerze, biegałam, ćwiczyłam w domu. Przez myśl nawet nie przeszło mi żeby wybrać się na siłownie...to były czasy gdzie dziewczyny raczej były tam rzadko spotykane, bo przecież od pierwszego razu stajesz się kulturystką.
Stosowałam wtedy również dietę, żadną wyczytaną, po prostu wymyśliłam sobie, ze będę zjadała pewną liczbę kalorii. Nie liczyłam ile kalorii dziennie powinnam przyjmować, strzeliłam sobie, że będzie to 1200 kcal.  Zaczęłam więc jeść zdrowo i dużo ćwiczyłam. Odstawiłam cukier i ograniczyłam sól do minimum, mimo, że uwielbiam... Coś się zadziało, waga sukcesywnie się zmniejszała.
Nie tylko ja widziałam postępy, co sprawiało, że byłam naprawdę bardzo szczęśliwa.
Liceum. Moja figura już nie przypominała tłustej foki, tylko w miarę normalną dziewczynę. Nadal nosiłam okulary i nadal nie wiedziałam co zrobić z twarzą, bo raczej nigdy się nie malowałam, a jeśli tak to tylko rzęsy i to jeszcze kosmetykami podkradzionymi mamie. Poprzeglądałam jakieś filmiki na youtubie i zaczęłam coś z tą moja patelnią robić. No dobra jest nieźle. Ale cały czas mi było mało.
Wybłagałam więc mamę, na kupno soczewek. Zjeździła ze mną, chyba wszystkich możliwych okulistów, bo bardzo ciężko było je dobrać, ale udało się ! W końcu po tylu próbach mi się udało.
Moje szczęście sięgało zenitu, ale apetyt rośnie w miarę jedzenia. Zapisałam się na siłownie. Dieta i codzienne treningi. Czułam się coraz lepiej. Siłownią byłam tak wciągnięta, że pomimo tysiąca innych zajęć i tego, że ze zmęczenia często padałam na ... twarz, biegałam tam jak szalona.
I udało się, wszystko co sobie wymarzyłam się spełniło...nie, nie spełniło. Dokonałam tego sama, ciężką i mozolną pracą. Nie dziwcie się, że często sprawiam wrażenie zakochanej w sobie, ja po prostu jestem z siebie dumna... Nie jestem narcyzem, bo jestem bardzo krytyczna wobec siebie, ale wiem, że inni by się poddali, kiedy ja walczyłam dalej. Nadal mam wady, nad  którymi staram się pracować, ale któż z nas ich nie ma ?
Dawajcie czadu, teraz kolej na was i mniej wad tym lepiej !

A Tu macie, coś do pomocy uwierzenia we własne możliwości. Nie dodaje tego, by ktoś ślinił się na mój widok, tylko by osoby, które myślą, że się nie da - uwierzyły, że tylko jeden mały krok dzieli ich od osiągnięcia swoich marzeń.

Większość przykrych zdjęć niestety usunęłam... chciałam zapomnieć o loszce, ale mam kilka.
Myślę, że wam wystarczy... bo mi owszem... haha. Piiiiig Piiig loszki do roboty !










niedziela, 6 marca 2016

Tęsknimy i mamy depresje. Czyli baby na wyjeździe.


Z tego miejsca chcę pozdrowić wszystkie osoby, które za kimś tęsknią. Łączę się z wami w bólu.

   Więc, jakby to wam opowiedzieć... Jestem studentką uniwersytetu SWPS we Wrocławiu, powinnam napisać, że szczęśliwą, bo studiuje wymarzony kierunek - dziennikarstwo i komunikacje społeczną na wymarzonej uczelni. Uczelnia to spełnienie marzeń, takie moje american dream, no ale co z tego ?
Wrocław, przepiękne miasto, moim zdaniem najpiękniejsze w Polsce. Może jedynie konkurować z Zakopanym. Idąc tu na studia byłam tak podekscytowana, że sobie nie wyobrażacie, nowe miasto, nowe możliwości, poznawanie nowych ludzi. W dodatku oderwanie się od rodziców, no słuchajcie...bajka !
Gówno prawda... Rozłąka z tymi wszystkimi zaczepami, tymi trutniami i zrzędami to jakaś tragedia...
Ja we Wrocławiu nie mam praktycznie nikogo, a przynajmniej nie mam nikogo takiego komu to ja mogłabym truć tu dupę. Więc zjeżdżając jestem zdana sama na siebie. Oczywiście znajomi poznani na uczelni, od czasu do czasu poratują swoją obecnością, ale wiadomo każdy ma swoje zajęcia, a w dodatku większość z nich jest z okolic, więc wracają często do domu.
Moje bycie tu polega na kilku prostych czynnościach - jedzenie, spanie, uczelnia, wyczekiwanie powrotu do Bełchatowa.
Jak wiecie, bo pewnie jesteście tu za pośrednictwem fejsa czy instagrama, mam chłopaka(nie warty wzmianki tutaj, ale co tam, niech ma) jesteśmy w miarę szczęśliwi bla bla (bardziej łzawo w poście poprzednim jakby ktoś chciał się porozczulać) Dominik od samego początku mówił, Anita Ty poczekaj ten rok na mnie no co Ci szkodzi, pójdziesz tam będziesz sama, będzie Ci dobrze przez chwilę, a potem... Wiecie ja...chyba zapomniałam, że on trochę dorósł i czasami potrafi mówić mądrze, czasami bo czasami, ale to właśnie był ten przebłysk  z którego powinnam skorzystać. Czemu tego nie zrobiłam ? Bo wiedziałam, że rok czekania, to dla mnie za dużo. Rozleniwiłabym się, jak cholera i studia poszłyby... w las.
Powiem wam, że już wolałabym być w tym lesie, niż wyczekiwać z utęsknieniem kolejnego weekendu .Codzienny ból głowy, brak apetytu (no chyba, że na słodycze i czipsy) i ogólnie znikome chęci do życia. Naprawdę jest ciężko. Mam takie dni, kiedy zwyczajnie mam ochotę się poddać, bo nic tutaj już mnie nie cieszy. Wtedy na szczęście przychodzi czas na weekend i zaczynam odżywać, ale słuchajcie ileż tak można ? Weekend - trzy dni, przez które nie ma opcji, że zdążysz się nacieszyć miłością, rodziną, czy przyjaciółmi. Gdyby nie fakt, że prawie co tydzień wracam z podkulonym ogonem do Bełchatowa, to pewnie utonęłabym w morzu łez. Wiadomo są i tacy, dla których wyjazd na studia wiąże się z całotygodniową imprezą, słuchajcie -korzystajcie ! Zazdroszczę max. Jednak ja wolę jechać i słuchać zrzędzenia rodziców i uciekać w ramiona chłopaka bo gdyby nie oni, to pewnie, wszystko potoczyło by się zupełnie inaczej. No i przyjaciele, na których zawsze można liczyć, a nie zawsze ma się czas, na spotkanie, poza ekranem komputera.
W tym poście tak naprawdę, chciałam poruszyć temat depresji. Już przestaje być zabawnie, o ile było. Nie wiem czy wiecie, ale to ogromny problem XX1 wieku. Problem spowodowany jest właśnie takimi różnymi głupotami, szczególnie kiedy człowiek jest sam, lub próbuje się od tych ludzi odciąć.  Zdrowi, często nie widzą problemu u osoby, która potrzebuje pomocy, a wynika to najczęściej z tego, że doskonale to ukrywają. Musimy być wrażliwsi, na takie rzeczy, więc jeśli Twój znajomy zachowuje się dziwnie, unika kontaktu z Tobą to wiedz, że albo działasz mu na nerwy, albo wręcz przeciwnie, potrzebuje Twojej pomocy. Nie każdy ma na tyle mocną psychikę by dawać sobie radę ze wszystkimi problemami, więc tym osobom trzeba pomóc. Dlatego nie odtrącajmy nikogo, nie pozwólmy ludziom być samym.



czwartek, 25 lutego 2016

Muzyka

Jestem w szoku, że taka masa ludzi odwiedziła mój profil... naprawdę. Nawet nie macie pojęcia jakie to ogromne szczęście gdzie spontanicznie wpadacie na śmieszny pomysł a tu jest taki odbiór ! Dziękuję wszystkim za miłe słowa, to daje taką satysfakcje, że ojeju !

Wiadomo, że łzawe historyjki o miłości zawsze będą przyciągały więcej odbiorców. Na pewno jeszcze nie raz będziecie mieli okazje przeczytać tu coś na właśnie taki temat, bo uwierzcie mi -będąc z Dominikiem jest o czym pisać...;) Dziś zajmiemy się czymś zupełnie innym, a mianowicie pasjami.
No już pewnie wiele z was powie " ee nuda tamten post był lepszy", spokojnie postaram się by nie zawsze powiewało nudą. Najpierw sprawdzę co was interesuje ;)

Pasja - wiadomo, coś czym lubimy się zajmować i co daje nam szczęście. Mi szczęście daje głownie dawanie szczęścia innym, a co pomyślcie jaka dobroduszna jestem. Mówię całkowicie poważnie. Zawsze na pierwszym miejscu myślę o kimś niżeli o sobie. Ale ciężko nazwać dawanie pomocy innym, pasją. No właśnie i teraz znów zrobi się łzawo i milutko. Moja chęć niesienia pomocy innym, właśnie w pasje się zamieniła. Pewnie wielu z was wie, mój chłopak, wspominany w poprzednim poście, coś tam próbuje grzebać w muzyce. Czy to mu wychodzi czy nie,  to osobna dyskusja. Zaczęliśmy się spotykać prawie dwa lata temu, no słuchajcie wtedy było zupełnie inaczej niż jest teraz. Nie będę używała żadnych synonimów, by określić jego sposób śpiewania te kilka lat temu. Ci co nas znają, bądź z nami pracują wiedzą jakie Dominik dostał ode mnie miano.
Teraz, po dwóch latach ciężkiej pracy w końcu zaczęło mu coś wychodzić. Na szczęście jest na tyle uparty i odporny, bo gdybym ja słyszała takie obelgi i była tak maltretowana jak on przeze mnie, już dawno bym z tym skończyła i cały ten sprzęt który bym miała sprzedała, a na pocieszenie kupiłabym po tonie jedzenia i ubrań. Nie było lekko i my z Dominikiem doskonale o tym wiemy. Często całe dnie spędzane w studiu, żeby uzyskać ten jeden pożądany dźwięk, wyeliminować zaciśnięte gardło i zatkany nos. Udało się, chociaż wiadomo różnie to bywa i czasami dawne nawyki powracają.
Skąd wiedziałam jak mu pomóc i jak to zrobiłam. Od pójścia do zerówki śpiewałam na akademiach, wtedy tylko solo, potem 4 klasa podstawówki i zaczęłam śpiewać w chórku szkolnym, zrobiłam się bardziej wstydliwa więc już nie wychodziłam przed szereg i zaczęłam śpiewać z tłumem, gimnazjum również śpiewanie w chórze, tylko już bardziej na poważnie. Zgarnialiśmy wszystkie możliwe nagrody. Mieliśmy naprawdę świetną nauczycielkę śpiewu dzięki, której naprawdę wiele się nauczyłam. Kolejne rzeczy doczytałam, a jeszcze kolejne, zwyczajnie wiedziałam z autopsji.
Mam bardzo wrażliwe ucho na wszelkiego rodzaju fałsze itp. dlatego słuchając Dominika, musiałam mu pomóc, choć w tym czym mogłam.
Wiem ile kosztuje praca w studiu. To są godziny, dni i miesiące ciężkiej pracy, niezależnie o tego jaki typ muzyki się tworzy. Każdy rodzaj wymaga praktycznie takiego samego nakładu pracy. No właśnie, to jaki Dominik tworzy typ muzyki, nigdy mi nie leżało. Dlatego lekko staram się go przekierować, małymi kroczkami. Wszystko jest możliwe.
Podpatrując tak jego prace, jakiś czas temu sama się przełamałam. Zaczęłam śpiewać. Nie było to dla mnie łatwe wyzwanie. Pierwszy raz przed mikrofonem był tak stresujący, że byłam blada jak ściana i mokra jak świnka... Po nagraniu mojego wokalu i przesłuchaniu go na czysto, bez żadnej muzyki, byłam w szoku ! Słuchajcie spodobało mi się... oczywiście było słychać tą niepewność w głosie, ale podobało mi się to cholernie, co więcej inni również byli pod wrażeniem.
Spodobało mi się to na maksa, a siedzenie w studiu nabrało nowego wymiaru. Może i nie jestem jakoś zniewalająco dobra, ale daje mi to szczęście i świetnie się przy tym bawię, dlatego od pewnego czasu podśpiewuje sobie z zespołem BezDwóchZdań.
Chciałabym namówić chłopaków, byśmy zaczęli robić coś nowego, coś innego. Zobaczymy, trzymajcie kciuki, a ja postaram się wam od kuchni pokazać jak powstaje cała piosenka jak wygląda taka praca w studiu. To cudowne mieć możliwość robić to, co się kocha.

    


  



poniedziałek, 22 lutego 2016

Historia mojej miłości

Miłość. To czego szuka każdy, ale nie każdemu uda się znaleźć. Ja jestem tą szczęściarą, która znalazła tą drugą połowę siebie. Tą lepszą połowę. Ci co jeszcze takowej nie znaleźli, nie martwcie się... musiałam wiele przeżyć, przecierpieć, zrozumieć i nauczyć się, by stwierdzić "tak, to właśnie to". Chcecie poznać moją historie ?

Nie byłam nigdy jakoś szczególnie szczęśliwa, bo to albo uważałam się za grubą, a to za brzydką a to za sraką siaką i owaką. Któż więc mógł mnie pokochać skoro nie kochałam siebie sama ? Stanie przy lusterku nie było dla mnie przyjemnym zajęciem, więc moja wizyta tam wyglądała czysto formalnie. Byłam w gimnazjum, powoli trzeba było zacząć myśleć o wyborze kierunku liceum. Kierunek został wybrany, byłam zadowolona, ale czegoś mi brakowało, tylko czego... No właśnie - samej siebie. Stanęłam więc naga dziarsko przed lusterkiem i się rozpłakałam, w mojej głowie myśli tańczyły "harlem szejka", a łzy spływały ciurkiem w rytm marszu pogrzebowego. Załamałam się... O dziwo to załamanie dało mi ogromnego kopa do pracy. Tak więc otarłam łzy i pobiegłam po aparat. Zrobiłam zdjęcia "przed" i poleciałam zrobić pierwszy trening. Byłam tak zadowolona, że nie mogłam doczekać się kolejnego dnia, by móc to powtórzyć. I kolejny dzień, kolejny trening i kolejne powody do uśmiechu. Z biegiem czasu zaczęłam stosować dietę, ale nie żadną cud, tylko normalną dietę jak na zdrową umysłowo kobietę przystało. Koniec z desperacją! Żadne głodówki, żadne od jutra, tylko ciężka i solidna praca. O Boże, nie jesteście w stanie wyobrazić sobie mojej radości kiedy inni zaczęli zauważać moje postępy. Stanęłam więc znów przed lusterkiem i oczom nie wierzyłam. Z brzydkiego kaczątka powoli wyrastała kobieta, pewna siebie i dumna, cholernie dumna, że w końcu osiągnęła to co zamierzała.
Niestety radość nie trwała długo. I wcale tu nie chodzi o poddanie się czy efekty jo-jo. Miłość... nadeszła jak grom z jasnego nieba i zamieniła się w burzę. I znów poczucie własnej wartości leżało i kwiczało na ziemi, cały entuzjazm opadł, a chęci do życia stały się znikome. Jaka to miłość, kiedy zamiast unosić ponad ziemię, wciąga Cię pod nią.
I wtedy pojawił się ON. Zaczęło się zupełnie niewinnie, zwykłe machanie na przystanku. Niby nic, ale jednak moje nogi po wyjściu ze szkoły jakby same biegły by dać oczom zobaczyć ten uśmiech i tą rękę wysuniętą w moją stronę.
Zawsze tylko machał, ale w zupełności mi to wystarczało, nie oczekiwałam nigdy niczego więcej. To całe machanie zaczęło się jakoś w listopadzie. Na przystanku nigdy nie stałam sama, zawsze była ze mną grupka prześlicznych dziewczyn z mojej klasy. Wszystkie się cieszyłyśmy, że nam macha i wszystkie na niego czekałyśmy, ale to mnie chyba najbardziej zawsze nurtowało dlaczego np. w danym tygodniu go nie było. Podpytywałam się więc dziewczyn, czy widziały, czy może coś przeoczyłam. Zwykłe głupie pytania, przecież ani nie byłam zakochana, ani zauroczona... no dobrze, zauroczona może troszkę, no bo czy to nie słodkie z jego strony tak zawsze do nas machać i zawsze o nas pamiętać ? Jasne, że słodkie. I przyszedł marzec, na dworze robiło się już zielono, ciepło i przyjemnie, dlatego też ktoś otworzył w jego autobusie okno. I tutaj cała machina ruszyła. My na przystanku i on w autobusie... wystawił łeb przez okno wykrzykując jak się nazywa i żebyśmy znalazły go na facebooku. My rozchichotane wsiadłyśmy do swojej mzki, coś pogadaliśmy na jego temat i ustaliłyśmy nie będziemy go do znajomych zapraszać, bo to głupie... a my przecież głupie nie jesteśmy, tzn. dziewczyny nie były. Ja byłam. Byłam głupiutka i naiwniutka. Całą drogę w mztce powtarzałam w głowie jego imię i nazwisko. Do domu ledwo wpadłam i rzuciłam się na komputer z satysfakcją wpisując jego dane... i klops. Zapomniałam, cała ja. Napisałam więc do jednej z dziewczyn, bo wiedziałam, że na pewno to zapamiętała. Wlazłam na jego profil przejrzałam wszystkie zdjęcia i ... kurde czy ja go aby nie znam ? Przemknęła mi nawet myśl, że może to jakaś moja rodzina. Ale cóż raz się żyje wysłałam zaproszenie i ze spoconymi z podniecenia rękoma czekałam na odzew. I jest ! Długo czekać nie musiałam. Zaproszenie zostało zaakceptowane, to teraz napisze czy nie napisze... Czekam...czekam...czekam. Nic. Trudno dobra, ale jestem głupia ma przecież jakieś 1200 znajomych i akurat do mnie będzie pisał... Ze skwaszoną miną poszłam na obiad, ale nagle z pokoju usłyszałam dźwięk przychodzącej wiadomości. Zostawiłam wszystko i zasiadłam przed komputerem. To był on... napisał do mnie. Uff...
Zostaliśmy facebookowymi przyjaciółmi. Ja pomagałam w związkach jemu, on mi i tak to się toczyło. Mieliśmy ze sobą świetny kontakt, naprawdę -przyjaciele idealni.
Ja, nie wiedząc czemu dostałam znów dostałam kopa do działania. Siłownia, diety itd... wyglądałam naprawdę coraz lepiej. Nie jestem jakimś narcyzem, ale naprawdę zmieniałam się na lepsze. Nic nie było już w stanie mnie zdołować, a nawet jeśli miałam jakieś potknięcia on szybko pomagał mi wstać. Nasze rozmowy to było wszystko. Od śmiechu po łzy. Mimo tego, że w zasadzie się nie widzieliśmy, to miałam wrażenie jakbyśmy znali się od zawsze.
Pewnego dnia, miałam próbę spektaklu w jego szkole. Grywałam wtedy w szkolnym teatrze i przygotowywaliśmy się do konkursu. Słabo ubrana, zmęczona i zdenerwowana korkami szłam dumnie przez jego szkołę myśląc "przecież na pewno się na niego nie natknę". I masz Ci klops... Minęliśmy się ręka w rękę w drzwiach jego szkoły. Zawał na miejscu. Spojrzałam do tyłu i kiedy zobaczyłam, że wraca się za mną. Dostałam nagłego ataku atletycznych nóg. Biegły tak szybko, że jak dobiegłam do auli miałam wrażenie, że płonę. Próba trwała jakieś trzy godziny. Trzy godziny myślenia o jakimś pajacu z autobusu. I oto one. Motylki w brzuchu, cała szarańcza motyli, nie jakieś normalne, tylko wściekłe, żarłoczne, normalnie chciały mnie wchłonąć od środka. Marzyłam, by wrócić tą całą sytuacje i chociaż powiedzieć głupie "cześć nie poznajesz mnie ? wiem, że może wyglądam brzydko, ale to ze mną piszesz na fejsie halo"  Głupie jak cholera wiem, ale co poradzisz ? I wtedy postawiłam wszystko na jedną kartę. Moje życie, to moje wybory. Będę szczęśliwa. Koniec z utrzymywaniem kontaktu z osobami, które mnie unieszczęśliwiają.
I tak moje życie zmieniło się o 180 stopni.
22 lipiec. Wtedy spotkaliśmy się pierwszy raz. Pomyślałam "co za prymityw... jednak nic z tego nie będzie" . Spędziliśmy miło czas i odjechał do domu... co ma być to będzie, nie mam przecież nic do stracenia -pomyślałam. I od tamtego dnia już nie dał mi spokoju, resztę wakacji spędziliśmy razem. Najlepsze wakacje mojego życia. Pełne szczęścia i radości, właśnie dzięki prymitywowi, który w pierwszym dniu na przywitanie złapał mnie jak ostatni pajac za tyłek.
Musiałam go wiele nauczyć, co wypada, a czego nie wypada robić. Musiałam pokazać co to znaczy MIŁOŚĆ i chyba załapał. Bo uczeń przerósł mistrza. Nigdy nie dostałam tyle miłości nawet od grupy osób, ile od niego samego. Każdy dzień spędzony przy jego boku to dla mnie największe szczęście. Wiem, że jesteśmy tylko ludźmi i popełniamy różne błędy, większe i mniejsze , mniej głupie i bardziej głupie, ale miłość wybacza wszystko i nie pamięta złego. I właśnie wtedy 22 lipca, znalazłam swoje miejsce na ziemi. Nie znam drugiego człowieka, który by tak się zmienił i z chłopaka, który nigdy nie traktował nic na poważnie stał się mężczyzną, przy którym czuję się jedyna w swoim rodzaju.
Także kochani, miłość przychodzi w najmniej oczekiwanym momencie. Jeśli sami kochacie siebie to inni też was pokochają. Najważniejsze, to być w zgodzie z samym sobą, wtedy szczęście działa jak magnes.






sobota, 20 lutego 2016

20.02.16

Bez zbędnych słów, bo już wstyd mi za mój słomiany zapał. Zabieram się za to po raz kolejny i po raz ostatni. Gdy powiem, że z nowym zapałem nikt by pewnie nie uwierzył, ale z nowym wsparciem, to już może bardziej. Wszyscy wiemy, że wsparcie jest mega ważne, a osoby jakimi się otaczamy albo ciągną nas w górę, albo pozwalają spaść. Mi nikt spaść nie pozwoli, dlatego zostałam przymuszona do spełniania własnych marzeń.
Dlatego tu jestem. Właśnie po to by spełniać swoje marzenia. Od zawsze starałam się uzmysłowić innym, że walka o siebie jest najtrudniejszą i najcenniejszą walką jaką trzeba w życiu stoczyć. Walka ze samym sobą. Mówiłam, tłumaczyłam, ale gdzieś w tym wszystkim samej udało mi się zgubić. Ciężkie dni w naszym życiu sprawiają spadek poczucia własnej wartości. Ciężko go odbudować samemu, dlatego warto mieć obok siebie kogoś kto będzie Cię wspierał i nie pozwoli Ci leżeć na ziemi, tylko każe Ci ją pozamiatać. Tak więc biorę się za szczotę i jadę z koksem. Mam nadzieje, że bezie to frajda zarówno dla mnie jak i dla was.