niedziela, 12 czerwca 2016

Można ? Można. Pupa wizytówką.

Mamy niedziele, więc to idealny dzień, żeby zmotywować wasze rozleniwione dupska ! Dobry wieczór!

Ci co obserwują mnie na instagramie, doskonale wiedzą, że wahałam się czy aby na pewno dodać to zdjęcie. Jedni mówili, że dodaj bo na pewno zmotywujesz innych, a drudzy wręcz przeciwnie. Jednak potrafię to świetnie wytłumaczyć.

Po pierwsze nie mam gołej dupy
Po drugie zapraszam na wakacje nad polskie morze. Z pewnością taka loszka będzie chodziła po piaszczystym wybiegu.
Po trzecie, jestem dumna i nie zawaham się tego zatrzymać w sobie.

Zawsze myślałam, że mój tyłek do najgorszych nie należy. Nosiłam go całkiem dumnie, dziarsko wskakując w opięte leginsy. Jednak pewnego dnia, pomyślałam sobie, że jest dobrze, ale czemu nie mogłoby być lepiej ? Wiec ruszyłam w poszukiwanie odpowiedniej motywacji. Daleko szukać nie musiałam.

Mel B, kobieta która poruszy każdy tłusty zad z fotela. Ruszyła i mój. 10 minutowy trening pośladków. Te słowa, po pierwszych trzech treningach wywoływały u mnie śmiech rozpaczy. Uwierzcie mi, że dla osoby, dla której od pewnego czasu najcięższym ćwiczeniem było schylenie się do najniższej półki lodówki, było to istną męczarnią. Pierwszy trening wykonywałam z jęzorem na plecach. Było mi strasznie ciężko. Byłam pewna, że to pierwszy i ostatni raz. Po skończonych męczarniach wskoczyłam tylko do wanny napełnionej cieplutką wodą z kabanosem w ręku. Popluskałam się, pojadłam i położyłam się spać. Nie usnęłam. Wpadłam na totalnie głupi pomysł, a mianowicie, że będę się tak męczyła codziennie. Ustaliłam, że za 3 tygodnie (jak się okazało, cholernie długie tygodnie) sprawdzę efekty. Jeśli nic się nie zmieni, wracam do jedzenia kabanosów i osiadłego trybu życia, a jeśli się zmieni, wrzucę tu zdjęcie swojego dupska.

Jak obiecałam tak zrobiłam. Nie stosowałam żadnej diety, bo do maciorki mi jeszcze tyci brakuje. Jadłam wszystko, jak lubię i kiedy lubię. 3 tygodnie, bez żadnych wymówek, beż żadnego odpuszczania.
Po pierwszym tygodniu, stało się to już dla mnie nawykiem. Tak weszło mi w krew, że pewnej nocy potrafiłam obudzić się o pierwszej, zeskoczyć z łóżka i zacząć pompować swoje pośladki (jak to pięknie nazywa moja dręczycielka). Po tych kilkudziesięciu treningach, które trwały zaledwie po 10 minut, pokochałam tą kobietę. To co mówi znam już na pamięć i zamiast gorzkich łez wylewam tylko słony pot, śmiejąc się sama z siebie, że to co robię przez tą chwilę tak bardzo podnosi mnie później na duchu.

Nie chcę wam świecić tyłkiem przed oczami, by pokazać jaki to on nie jest krąglutki. Chcę wam się pochwalić, że coś tam zdziałałam. To nie koniec, z pupą będę jeszcze walczyć, bym była z niej całkowicie zadowolona, a od dziś dokładam sobie 10 minutowy trening brzucha. Efekty zobaczycie wkrótce. Do lata, jeszcze troszkę czasu, więc wy również możecie się za to zabrać. Trzymajcie mnie ! ;)


poniedziałek, 6 czerwca 2016

Nieudany związek z Dominikiem?

Pisałam zupełnie innego posta w momencie gdy ktoś zadał mi jedno proste pytanie. Brzmiało ono mniej więcej tak " Ile Ty już jesteś z Dominikiem ? O ile się nie mylę, to już ze dwa lata co? ". Po tym pytaniu rzuciłam wszystko i przegrzebałam każdy możliwy zakątek z naszymi wspólnymi zdjęciami z myślą, że jakimś cudem dojdzie do mnie, że rzeczywiście te dwa lata już minęły. Te wszystkie zdjęcia, przywołały tyle wspomnień. Miłość to dziwna sprawa. Pamiętam pierwsze dni i pierwsze spotkania, które wywołały u mnie tony radości. Pamiętam również smutki, bo w każdym normalnym związku i takie się zdarzają.

Nasz związek na początku przypominał bajkę. Normalnie czułam się jak obudzona pocałunkiem przez księcia. Tyle, że wśród 12 krasnoludków. Albo jak Shrek...w sumie to chyba bardziej pasuje. Taki Shrek i Fiona, tylko role odwrócone. Ja byłam tym ogrem, a on tą ogrzycą uwolnioną z zamku. Myślę, że większość z was wie o czym mówię, bo kto się raz bez pamięci zakochał...
Dostawałam miliony kwiatów, prezentów, przez które nie wiedziałam jak się zachować, buziaczków i ciepłych słów. Tyle komplementów ile dostałam od tego jednego człowieka przez te dwa lata, to naprawdę...niezliczona ilość. Dominik spokojnie mógłby napisać jakieś poradniki "Jak omamić potencjalną partnerkę w ciągu godziny", "Jak za pomocą uśmiechu cofnąć, każde wypowiedziane słowo", " Jak rozkochać w sobie rodziców dziewczyny, czyli stabilna pozycja w przeciwnej drużynie" i oczywiście " Jak gryźć rękę, która Cię karmi". Dominik wszystkie te techniki ma w jednym paluszku.
Nie miałam ani chwili na nudę, cały czas dbał o to byśmy mieli jakieś ciekawe zajęcia. Choć tak naprawdę, wtedy wystarczyło mi, że zwyczajnie był obok. Robiliśmy sobie wycieczki nad wodę, kocyk, piwo i pyszne jedzonko. Najlepsi przyjaciele. Rozmawialiśmy o wszystkim, od motoryzacji, po najlepsze dupeczki w naszym mieście, chodziliśmy razem na zakupy, myliśmy swoje samochody, pomagał w wyborze kosmetyków. gotowanie, śpiewanie, sranie, wszystko dosłownie wszystko razem. Jeden dzień rozłąki i odczuwaliśmy jakąś pustkę, dzień bez siebie był dniem straconym.
Piękna historia prawda ? Pozazdrościć ?

Wszystko ma też swoją ciemną stronę. Mimo setki zdjęć, z najsłodszymi wymyślonymi podpisami na instagramie czy fejsie, pod którymi komentarze były tak samo słodkie jak nasze buźki wtulone w siebie na owych fotografiach, nie było kolorowo.
Idealni, najlepsza para, uwielbiam was, najlepsi, idealnie do siebie pasujecie itd itd... Słodko to wygląda, ja wiem, ale po każdym zdjęciu mogę rozpoznać czy w danej chwili byłam szczęśliwa, czy zwyczajnie zagryzałam zęby.
Faceci i baby to świnie. Ranimy się na każdym możliwym kroku, umyślnie i nie umyślnie, często nie zważając na konsekwencje.
Tak jak mówiłam, w każdym związku pojawiają się kryzysy. Większe, mniejsze. My mamy za sobą już chyba każdy gabaryt problemów.
Pamiętam, jak często musiałam go wspierać, mimo tego, że pomysły były całkowicie durne, jak np. wyjazd do disco staru, gdzie jadąc zostawiłam rozum w domu a zabrałam ze sobą tylko serce. Wiedziałam, że w razie niepowodzenia, wszystko będę musiała przyjąć na własne barki. Silna ze mnie kobieta, ale smutku swojego faceta jakoś znieść nie mogę, tym bardziej jak widzę jego zaangażowanie i krętactwo w tym wieśniacko durnym gównie.
On również mnie wspierał, w moich durnych i kompletnie nieprzemyślanych pomysłach. Kiedyś zamarzyłam sobie mieć psa, którego koleżanka znalazła na klatce schodowej związanego w reklamówce, mimo tego, że już jednego mam, mieszkam w bloku, a ten pies byłby co najmniej duży... Pojechał po tego psa po moim jednym telefonie, zabrał go dla mnie a rodzicom powiedział, że to prezent na mikołajki. Takich sytuacji był cały ogrom.
Przestało nam się układać. Po roku czasu, coś się zepsuło, kilka głupich rzeczy i nie potrafiłam poskładać się na nowo. Było mi ciężko, a jeśli mi jest ciężko, to i on cierpi jak przy wrednej kobiecie przystało. Nasz związek ze związanego drutem kolczastym zaczął rdzewieć, zaczął zgrzytać. Już mówię, nie no nie, kolejna prożka. Trudno pomyślałam, i robiłam wszystko by serducho poszło się troszkę pobawić z rozumiem. Nic z tego, zakasaliśmy rękawy i znów wszystko było w porządku. Już nie cudownie, ale było ok. Ja kochałam jego, a on mnie.
Ale po co ma być wszystko w porządku? Zero nudy, czyli znów problemy. Tym razem się załamałam, poddałam się zupełnie. Przestało mi zależeć.
Nie dostrzegałam już, tych małych rzeczy jakie dla mnie robił, widziałam je na tyle, na ile pozwalały mi te przykrości jakie mi wyrządził. W pewnym momencie, największy twardziel pęka. Tak pękłam i ja. Zupełnie. Na pół i jeszcze raz na pół. Lecz mimo tego, że ta jedna część mnie siedzi z załamanymi rękoma, to ta druga, kiedy czuje miłość, wie że może wszystko.

To jedno głupie pytanie, jakie zadał mi jeden z najmądrzejszych przyjaciół świata (Dziękuję Tomuś) odwróciło mi wszystko do góry nogami.

To już dwa lata, dwa lata, ciężkiej pracy nad tym, by wspólnie osiągnąć to o czym powtarzamy od dawien dawna, czyli "On/a albo nikt". Dwa lata, dla jednych długo, dla drugich krótko. Osobiście dla mnie to jak jeden długi dzień, pełen szczęścia, ale i rozczarowań, pełen radości, ale i żalu. Pełen zgrzytów, ale po brzegi wypchany miłością, którą tak często jest trudno okazać kiedy serducho jest pokiereszowane. Nadal kocham najbardziej na świecie i nadal żyje w przekonaniu, że drugiego takiego nie ma. Prawdziwej miłości nic nie złamie chyba, prawda?
Czy warto się starać, zagryzać te zęby do zdjęć i często pozorować to, że uwielbiasz przyprawioną jajecznicę, cygańskie rytmy i prace z kosiarką ? Kiedyś wam o tym powiem, a tymczasem...



Dbajcie o siebie, bo "nigdy nie wiadomo mówiąc o miłości czy pierwsza jest ostatnią czy ostatnia jest pierwszą". I pamiętajcie, że drugi człowiek, też się może w którymś momencie zgubić. Najważniejsze to odnaleźć się na wspólnej drodze.

Podsumowując. Nie jesteśmy idealni, w naszym związku też nie ma sielanki całodobowo. Mamy problemy jak wy wszyscy, ale staramy się je zwalczać. Trzymajcie za nas kciuki, tak jak ja trzymam za was. Jeśli się trochę męczycie, to warto. Warto bo nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Trzymajcie się !