niedziela, 11 września 2016

Najgorszy dzień mojego życia.





I tak oto minęło...Całe dwadzieścia lat. Jak jeden długi dzień.
12 września 1996 rok. Przyszłam na świat zupełnie niespodziewanie. Raczej nie twierdziłam, że zostanę tu na długo. Dawałam sobie raczej czas do jakiejś trzydziestki, ale nie dalej. Nie wyobrażałam sobie dnia, w którym będę siedziała w bujanym fotelu opowiadając wnukom jakieś historie z czasów, kiedy moje ciało nie przypominałoby pomiętoszonej przez nich bibuły.

Minęło już dwadzieścia lat, a ja dziś nie wyobrażam sobie nie spróbować bycia najlepszą żoną, matką i babcią na świecie. Wszystko się pozmieniało. Moje myślenie zrobiło sobie wędrówkę w zupełnie innym kierunku. Zmieniłam się sama ja. Z totalnej chłopczycy w typową babę, która potrzebuje bliskości drugiego człowieka, by przeżyć jeden najzwyklejszy dzień.

Czy wstydzę się tego ? Tego, że jestem taką babą ? Że mój facet po drugim piwie wie, że temperatura mojego ciała wynosi tyle samo stopni co Pustynia Lut w momencie pobicia rekordu temperatur przygruntowych. Tego, że wyje na tanich romansidłach i "kurwuje", jak ktoś postępuje tam nie po mojej myśli, a nie daj Boże kogoś zdradza. Tego, że uwielbiam siedzieć godzinami w łazience i oczekiwać od biednego chłopaka, by powiedział chociaż "Skarbie, jak pięknie dziś ogoliłaś swoje nogi" Nie wspomnę już o tym, że pragnę słyszeć kilka razy na minutę jak bardzo mnie kocha.

Nie, nie wstydzę się. Lubię być babą.

Całe dwadzieścia lat zajęło mi dojście do wielu bardzo ważnych rzeczy:
Marzenia się nie spełniają, marzenia się spełnia. To chyba zajęło mi najwięcej czasu. bo tak naprawdę, całe dotychczasowe życie. Do ostatniego dnia sierpnia tego roku, wierzyłam, że niektórzy ludzie mogą nam pomóc w tym dążeniu do wyśnionych przez nas spraw. Nie, nie mogą, jeśli sami nie weźmiemy życia we własne ręce, nasze marzenia będą wisiały tuż nad naszymi głowami, ale nie w zasięgu naszych rąk.

Nie ma co wierzyć w cudze obietnice. Jeśli jesteś osobą, która wierzy w to, że życie będzie dokładnie takie jakie przepowiedziała Ci najebana wróżka z Wrocławskiego rynku, ocknij się. Wylądujesz na manowcach szybciej niż owa wróżka dojdzie do domu. Wierzysz w każdą złożoną obietnicę człowiekowi, mimo iż nigdy żadnej nie dotrzymał ? Witamy w klubie naiwnych, który musi się jak najszybciej rozpaść.

Jeśli sama nie zrobisz małego kroczka ku szczęśliwości, szczęście nie znajdzie kulosów, żeby przyjść do Ciebie. W ostatni dzień szkoły, zrobiłam listę rzeczy, które zmienię i co zrobię żeby wracając tutaj być najszczęśliwszym człowiekiem świata. Lista zawierała tylko 6 myśli. Tylko te 6 małych, malutkich. łatwych do wykonania spraw. Z trudem spełniłam jedną. Jestem blondynką, przynajmniej teraz czuje, że kolor włosów idzie w parze z głupotą jaka towarzyszyła mi przez te 20 wiosenek.

Nie ma co się poświęcać dla ludzi, którzy nie poświęciliby się dla Ciebie. Ciężko tego dotrzymać, kiedy ma się za dobre serce. Cóż, może to i dobrze. Dobrych ludzi brakuje na tym świecie.

Rodzina przede wszystkim.
Wszyscy odejdą, a oni zostaną na zawsze. Mimo wszystko, wierzę, że nie ma matki/ojca który w razie potrzeby nie wspomoże własnego dziecka, choćby słowem.

Nienawidzę dnia swoich urodzin. Nie chodzi już o to, że jestem ten jeden rok zawsze starsza. W każde urodziny, spotykało mnie jakieś nieszczęście. Zawsze w tym dniu towarzyszył mi płacz. Zawsze, ktoś zrobił mi przykrość, zawsze ktoś mnie zranił, zawiódł. Po prostu dla mnie ten dzień to mój osobisty 13 piątek. No i rozczarowanie od 4 roku życia, że w ten dzień nie słyszałam pisku małego pieska zza kanapy w dużym pokoju. Zawsze po przyjściu ze szkoły, biegałam po całym mieszkaniu z nadzieją, że rodzice spełnili moje dawno obiecywane marzenie, niestety.
Oczywiście to nie jest tak, że jestem rozczarowana tym dniem bo życzę sobie gruszek na wierzbie. Wystarczy tylko poczucie "Dobrze, że jesteś".
Z roku na rok chyba coraz bardziej obawiałam się tego dnia. Już od 13 września trzepałam portkami o kolejny raz. Czekałam tylko, żeby ten dzień nadszedł i jak najszybciej minął, ale nie... ciągnął się jak flaki z olejem... Chyba już sama się trochę do niego uprzedziłam, ale jakoś lepiej mi z tym.

Wiecie, ja odkąd tylko zorientowałam się, że kartki z zeszytu nie są do jedzenia, w czyjeś urodziny sprawiałam, by ta osoba była, choć na ten jeden dzień szczęśliwa. Pisanie wierszyków, montowanie łzawych filmików, robienie prezentów o 6 rano za ostatnie uskrobane pieniążki. Torty, balony i takie inne. Wszystko byleby ktoś poczuł w ten dzień "Jestem dla niej wyjątkowy, mam dla kogo być". 
Szanujcie i celebrujcie każdy dzień. Każdy uśmiech niech będzie dla was kopem do działania, a każda wylana łezka nauczką.

Trzymajcie kciuki za dzisiejszy dzień, obym wyszła z niego cało. Chociaż to już dwadzieścia lat... może być ciężko bo już w kręgosłupie łupie.