sobota, 15 października 2016

Mam dziecko i dwadzieścia lat.

Kiedyś coś głupiego strzeliło mi do głowy, bardzo głupiego. Każdemu czasem takie myśli nachodzą głowę, ale ludzie inteligentni i posiadający rozum, potrafią rozróżnić dobrą od złej decyzji. Mi to zajęło trochę czasu. Trochę za dużo.

Strona główna fejsa, insta, snapy...wszystko zawalone w tym gównie. Wszyscy klęczą, płaczą, robią sobie specjalnie paznokcie, zastanawiając się czy dany kolor będzie pasował i do złota i do srebra, kwiaty, czekoladki, szczere uśmiechy, łzawe filmiki.
Jakaś mania na zaręczanie? Wspólny challange? Czy o co chodziło?

Pierwsze, drugie, trzecie... no dobra czwarte zaręczyny, ale... piętnaste? Ta urodziła, ta z brzuchem, a ta wychowuje z chłopem kota... I teraz pytanie, czy coś jest ze mną nie tak, czy mój facet o tym nie pomyślał, czy może byłabym gównianą narzeczoną, matką żoną, czy on mnie po prostu do chuja nie kocha?! Desperacko, zaczęłam analizować wszystkie za i przeciw mojego pokręcenia. Nie no...chyba nie aż tak żeby takiego wariata odstraszyć...Przyglądając się z dnia na dzień kolejnym zmianom statusów mówię " serio?"
Na szczęście, po głębokich przemyśleniach mówię, nie to nie...

A teraz tak na serio...

Strzeliło mi do głowy, znaleźć sobie prawdziwą miłość...Taką, która nie wymaga zaręczyn, taką, która nie wymaga słów, taką która wymaga czynów, taką prostą, szczerą i najprawdziwszą na świecie. Taką, że choćby się waliło paliło to ona będzie.

Zastanawialiście się kiedyś, gdzie można taką znaleźć i czy to w ogóle jest fizycznie możliwe? No dobra pokażcie mi faceta, takiego wiecie, bez winy, taki ideał...wiem każdy ma inny, ale choćby swój, taki co was nigdy nie zawiódł mimo np. pięciu lat związku, dobra...chociaż dwóch. Nie ma.

Więc do czego można się przytulić, z kim można iść na koniec świata, bawić się, szaleć, płakać, cieszyć i nawet wysrać?

I znalazłam, mam to czego szukałam, mam KOGOŚ kogo szukałam, całe swoje życie. Teraz mnie pociesza, rozbawia, zwyczajnie jest przy mnie i kocha mnie zupełnie bezwarunkowo. I wiem to i to czuję.

Od zawsze marzyłam o psie, ale nikt nie chciał mi go podarować, a jako dziecko nie mogłam przyjść do domu z psem i powiedzieć rodzicom "czy wam się to podoba, czy nie, on tu zostaje". Czekałam całe dwadzieścia lat, by w końcu zadecydować sama za siebie.

Bardzo dobrze, że to oczekiwanie, na spełnienie tego marzenia trwało tyle czasu. Miałam możliwość dojrzeć do tej decyzji i z czystym sumieniem stwierdzić "tak jestem gotowa i mogę to wyzwanie wziąć na własne barki". Na WŁASNE, a jak pewnie byłoby kilka lat do tyłu znając życie, pies byłby na głowie moich rodziców, a nie mojej. Bo komu chciałoby się wstawać rano na spacery, czy sprzątać gówna z dywanu po małym szczeniaku, który jest przekonany, że dywan z długim włosem to świeża zielona trawka. Na pewno, nie małemu dziecku, które też potrzebuje się wyspać i często sam nie umie sobie podetrzeć tyłka, a co dopiero sprzątać psie gówno.

Decyzja o zaadoptowaniu szczeniaka, jest jak wiadomość o pierwszej ciąży. Strasznie się cieszysz, ale też jesteś przerażona. Szczeniak to małe dziecko, tylko jest o tyle trudniej, że nie zakłada się mu pampersa no i nigdy nie nauczy się mówić, więc nigdy nie usłyszysz z jego mordki, mamo kupa/siku. Nie powie też, jak bardzo jest wdzięczny Ci za to, że o niego dbasz, ale z pewnością miłość, jaką będzie Ci ofiarował, wszystko to wynagrodzi.

Stasia. Dwa miesiące i trochę. Nie jest czystym amstaffem, nie płynie w niej błękitna krew, a rodzice nie chodzili po wystawach. Za to, ma serce jak dzwon w dodatku, które bije tylko dla mnie. Nie, nie mam z nią sielanki, mimo tego, że jest naprawdę mądrym psiakiem, a każdy dzień z nią daję taką ilość szczęścia jakiej nie uświadczyłabym przez cały rok, a może i dłużej.

Początek był najgorszy. Kilkukrotne wstawanie w nocy, bo księżniczce chcę się bawić. Sikanie, sranie w najmniej spodziewanych momentach, oczywiście w domu, bo na dworze lodówa i komu by się chciało dupkę wystawić? Na pewno nie Staśce, mimo obfitego owłosienia okolic intymnych.

Teraz jest już lepiej, znamy się całkiem dobrze i wiemy, czego się można po sobie spodziewać. Czasami, któreś kogoś zaskoczy, ale co to byłby za związek pełen monotonni.

Pokochałam ją bezgranicznie i zupełnie bezwarunkowo, jak własne dziecko. Mam swoją miłość, mam dla kogo żyć i dla kogo się poświęcać. Wiem, że jest mi wdzięczna, za wszystko co dla niej robię i wiem, że będzie przy mnie zawsze. Taka miłość i taki związek mi się podoba. Dajemy sobie nawzajem szczęście, a smutki rozwiązujemy wspólnymi spacerami. Jeśli Tobie brakuje szczerej miłości i jesteś gotowa na to, by stać się dla kogoś całym życiem, zapraszam do schroniska, tam czeka na Ciebie wiele spragnionych miłości zwierząt. I gwarantuję, że jeśli dasz mu miłość i poczucie bezpieczeństwa, nigdy Cię nie zawiedzie.






środa, 12 października 2016

Po co łapać króliczka skoro tak przyjemnie się go goni.



Czasami w życiu każdego człowieka zdarza się tak, że wszystko co sprawiało mu ogromną radość już jej nie sprawia, a spełnione marzenia stają się największym utrapieniem jakie mogliśmy sobie sami zgotować.Dlaczego to robimy, dlaczego spełniamy swoje marzenia, skoro tak pięknie jest marzyć ?

Jestem właśnie na etapie - Boże, dlaczego zgotowałam sobie to piekło-
Przechodziłam już przez to milion razy, może też dlatego nie robi to na mnie tak ogromnego wrażenia, jak kiedyś. Wiem, że z każdej beznadziejnej sytuacji jest wyjście, tylko czas musi trochę namieszać.

W poprzednim poście pisałam o tym jaka to ja nie jestem biedna, że miałam listę rzeczy do zrobienia, które chciałam wykonać przez wakacje itd... Wakacje były dla mnie bardzo ciężkim okresem. Jeszcze cięższym niż, poprzedni rok akademicki, gdzie na tym wygwizdowiu siedziałam zupełnie sama, zapłakana, jedząc ciastka z Biedronki, która w tamtym okresie była moją metropolią robienia zakupów. Oprócz biedronki, (bo tylko one są na każdym rogu każdej ulicy w każdym mieście) zmieniło się wszystko, a mianowicie postanowiłam spełnić te wakacyjne marzenia teraz, w tym roku akademickim. No i udało się... słuchajcie, udało się! Leży obok mnie mały zapchlony śmierdziel za którego oddałabym pewnie swoje marne życie. Moja siła napędowa, mój budzik, pożeracz czasu pieniędzy i serca, ktoś kto zmusza największą bałaganiarę do sprzątania o 3 w nocy, i wychodzenia o 6 rano w japonkach i grubym szaliku, bez makijażu na skwerek, na który patrzymy w smutne samotne wieczory. Nie żałuję. Jestem z siebie dumna. Jak dla mnie to wielki wyczyn, że jestem na tyle silna i na tyle zdeterminowana, że podjęłam się wychowania małego szczeniaka. Gorzej niż z dzieckiem, bo dziecko przynajmniej ma pampersa i nie narobi Ci na środku pokoju w nocy, kiedy słodko śpisz. Te aromaty naprawdę stawiają na równe nogi, więc czy może być coś lepszego dla studenta, niż dosadna pobudka ? Może być ! Czas w którym Twoje małe psie dziecko śpi.

No dobrze, to marzenie i jego spełnienie było całkiem trafne, ale co z resztą ? Słuchałam Łony... i tego jak pięknie rapuje, o najprawdziwszej prawdzie jaką kiedykolwiek słyszałam "Więc zamiast spełniać mnie, naucz się cieszyć moim towarzystwem". Nie posłuchałam. Spełniłam wszystko, co do cna. Co do ostatniej kropli. Do trumny ostatniego gwoździa wbiłam. Stało się, no i co zrobisz? Nic nie zrobisz.No i nic nie robię. Piję piwo, patrząc wstecz i zauważając, że to się nie mogło udać.

W momencie kiedy zaczynam odczuwać, ze mój organizm przechodzi w stan " Uwaga upojenie alkoholowe", zdaje sobie sprawę z tego, że mimo oszukiwania, wszystkich i samej siebie, że jest, było i będzie dobrze, nie jest. Kurwa no nie jest. Człowiek nigdy nie będzie zadowolony, z tego co ma. Zawsze będzie coś/ktoś, co zepsuje nasze wyidealizowane marzenia. Zawsze będzie ktoś kto powie "Dziewczyno, za dużo sobie wyobrażasz". Za dużo sobie wyobrażałam, zbyt wiele planów było wyidealizowanych.

Więc kochani, pamiętajcie, że jeśli wasze marzenia nie są proste, a tyczą się ludzi, zwierząt czy czegokolwiek, co ma uczucia, bądź ich nie ma, a mieć powinien, to zawsze, ale to zawsze istnieje możliwość pokrzyżowania waszych niecnych planów. Dlatego lepiej jest marzyć o skoku na bungee, czy poprawieniu jakości swojej głowy w piciu napojów wyskokowych, niż łudzić się, że ludzie będą zważać na wasze uczucia, a już broń Boże nie marzcie o związku jak z filmu, bo to nie ma racji bytu. Nie wiem skąd ludzie biorą, te łzawe historie. Uważajcie na siebie i swoje marzenia. Dobrze jest marzyć. Kiedy przestajesz marzyć, umierasz. Mogę umierać.

Mam wszystko.




niedziela, 11 września 2016

Najgorszy dzień mojego życia.





I tak oto minęło...Całe dwadzieścia lat. Jak jeden długi dzień.
12 września 1996 rok. Przyszłam na świat zupełnie niespodziewanie. Raczej nie twierdziłam, że zostanę tu na długo. Dawałam sobie raczej czas do jakiejś trzydziestki, ale nie dalej. Nie wyobrażałam sobie dnia, w którym będę siedziała w bujanym fotelu opowiadając wnukom jakieś historie z czasów, kiedy moje ciało nie przypominałoby pomiętoszonej przez nich bibuły.

Minęło już dwadzieścia lat, a ja dziś nie wyobrażam sobie nie spróbować bycia najlepszą żoną, matką i babcią na świecie. Wszystko się pozmieniało. Moje myślenie zrobiło sobie wędrówkę w zupełnie innym kierunku. Zmieniłam się sama ja. Z totalnej chłopczycy w typową babę, która potrzebuje bliskości drugiego człowieka, by przeżyć jeden najzwyklejszy dzień.

Czy wstydzę się tego ? Tego, że jestem taką babą ? Że mój facet po drugim piwie wie, że temperatura mojego ciała wynosi tyle samo stopni co Pustynia Lut w momencie pobicia rekordu temperatur przygruntowych. Tego, że wyje na tanich romansidłach i "kurwuje", jak ktoś postępuje tam nie po mojej myśli, a nie daj Boże kogoś zdradza. Tego, że uwielbiam siedzieć godzinami w łazience i oczekiwać od biednego chłopaka, by powiedział chociaż "Skarbie, jak pięknie dziś ogoliłaś swoje nogi" Nie wspomnę już o tym, że pragnę słyszeć kilka razy na minutę jak bardzo mnie kocha.

Nie, nie wstydzę się. Lubię być babą.

Całe dwadzieścia lat zajęło mi dojście do wielu bardzo ważnych rzeczy:
Marzenia się nie spełniają, marzenia się spełnia. To chyba zajęło mi najwięcej czasu. bo tak naprawdę, całe dotychczasowe życie. Do ostatniego dnia sierpnia tego roku, wierzyłam, że niektórzy ludzie mogą nam pomóc w tym dążeniu do wyśnionych przez nas spraw. Nie, nie mogą, jeśli sami nie weźmiemy życia we własne ręce, nasze marzenia będą wisiały tuż nad naszymi głowami, ale nie w zasięgu naszych rąk.

Nie ma co wierzyć w cudze obietnice. Jeśli jesteś osobą, która wierzy w to, że życie będzie dokładnie takie jakie przepowiedziała Ci najebana wróżka z Wrocławskiego rynku, ocknij się. Wylądujesz na manowcach szybciej niż owa wróżka dojdzie do domu. Wierzysz w każdą złożoną obietnicę człowiekowi, mimo iż nigdy żadnej nie dotrzymał ? Witamy w klubie naiwnych, który musi się jak najszybciej rozpaść.

Jeśli sama nie zrobisz małego kroczka ku szczęśliwości, szczęście nie znajdzie kulosów, żeby przyjść do Ciebie. W ostatni dzień szkoły, zrobiłam listę rzeczy, które zmienię i co zrobię żeby wracając tutaj być najszczęśliwszym człowiekiem świata. Lista zawierała tylko 6 myśli. Tylko te 6 małych, malutkich. łatwych do wykonania spraw. Z trudem spełniłam jedną. Jestem blondynką, przynajmniej teraz czuje, że kolor włosów idzie w parze z głupotą jaka towarzyszyła mi przez te 20 wiosenek.

Nie ma co się poświęcać dla ludzi, którzy nie poświęciliby się dla Ciebie. Ciężko tego dotrzymać, kiedy ma się za dobre serce. Cóż, może to i dobrze. Dobrych ludzi brakuje na tym świecie.

Rodzina przede wszystkim.
Wszyscy odejdą, a oni zostaną na zawsze. Mimo wszystko, wierzę, że nie ma matki/ojca który w razie potrzeby nie wspomoże własnego dziecka, choćby słowem.

Nienawidzę dnia swoich urodzin. Nie chodzi już o to, że jestem ten jeden rok zawsze starsza. W każde urodziny, spotykało mnie jakieś nieszczęście. Zawsze w tym dniu towarzyszył mi płacz. Zawsze, ktoś zrobił mi przykrość, zawsze ktoś mnie zranił, zawiódł. Po prostu dla mnie ten dzień to mój osobisty 13 piątek. No i rozczarowanie od 4 roku życia, że w ten dzień nie słyszałam pisku małego pieska zza kanapy w dużym pokoju. Zawsze po przyjściu ze szkoły, biegałam po całym mieszkaniu z nadzieją, że rodzice spełnili moje dawno obiecywane marzenie, niestety.
Oczywiście to nie jest tak, że jestem rozczarowana tym dniem bo życzę sobie gruszek na wierzbie. Wystarczy tylko poczucie "Dobrze, że jesteś".
Z roku na rok chyba coraz bardziej obawiałam się tego dnia. Już od 13 września trzepałam portkami o kolejny raz. Czekałam tylko, żeby ten dzień nadszedł i jak najszybciej minął, ale nie... ciągnął się jak flaki z olejem... Chyba już sama się trochę do niego uprzedziłam, ale jakoś lepiej mi z tym.

Wiecie, ja odkąd tylko zorientowałam się, że kartki z zeszytu nie są do jedzenia, w czyjeś urodziny sprawiałam, by ta osoba była, choć na ten jeden dzień szczęśliwa. Pisanie wierszyków, montowanie łzawych filmików, robienie prezentów o 6 rano za ostatnie uskrobane pieniążki. Torty, balony i takie inne. Wszystko byleby ktoś poczuł w ten dzień "Jestem dla niej wyjątkowy, mam dla kogo być". 
Szanujcie i celebrujcie każdy dzień. Każdy uśmiech niech będzie dla was kopem do działania, a każda wylana łezka nauczką.

Trzymajcie kciuki za dzisiejszy dzień, obym wyszła z niego cało. Chociaż to już dwadzieścia lat... może być ciężko bo już w kręgosłupie łupie.